środa, 28 lipca 2010

Lawendowa panna cotta czyli przedsmak wakacji

Belgia od kuchni zawiesza działalność – czas na wakacyjną przerwę!
Nie będzie zagadek w stylu "dokąd wyjeżdżamy", bo poniższe zdjęcia same mówią za siebie.

Ale zanim wyjedziemy, zapraszam na delikatnie aromatyzowaną lawendą panna cottę, której towarzyszy łyżeczka błyskawicznej lekko kwaskowatej konfitury morelowej. Dopracowanie przepisu zajęło mi trochę czasu, więc ostrzegam, że lawendę dozować należy bardzo ostrożnie – nie zdawałam sobie sprawy z tego, jaka potrafi być aromatyczna. Moja pierwsza lawendowa panna cotta była nie tylko bardzo fioletowa ale i smakowała jak mydło Petit Marseillais ;))


Lawendowa panna cotta z łyżeczką błyskawicznej konfitury morelowej

200 ml słodkiej śmietanki
100 ml mleka
płaska łyżka kwiatów lawendy (mogą być świeże albo suszone)
półtora listka żelatyny
2 łyżki cukru i kawałek białej czekolady

do dekoracji: 8-10 dojrzałych moreli, trochę cukru, 2 łyżki wody, płaska łyżeczka kwiatów lawendy

Zagrzać mleko i zalać gorącym mlekiem lawendę. Przykryć i zostawić do zaparzenia. Żelatynę namoczyć w zimnej wodzie. Odcedzić mleko przez sitko, aby dokładnie usunąć lawendowe paproszki. Dodać cukier i rozpuszczoną w mikrofali białą czekoladę. Proporcje zależą od was. Muszę przyznać, że z reguły używam cukru dość oszczędnie, komuś może to nie odpowiadać, więc możecie podane proporcje śmiało modyfikować. Cukier można całkowicie zastąpić białą czekoladą, ale im więcej będzie czekolady, tym bardziej panna cotta będzie miała budyniowatą konsystencję. Jeszcze lepszym rozwiązaniem byłoby użycie prowansalskiego miodu lawendowego, jeśli taki macie. Posłodzone lawendowe mleko podgrzać ponownie i do ciepłego jeszcze mleka dodać odcedzoną żelatynę. Dokładnie wymieszać, dodać śmietanę i rozlać do indywidualnych kokilek czy szklaneczek. Odstawić do lodówki na co najmniej dwie godziny.
Przed podaniem przygotować błyskawiczną konfiturę z moreli. Morele pokroić na kawałki, wrzucić do rondelka, dodać trochę wody, wkruszyć lawendę i posłodzić wedle uznania. Rozgotować. Na końcu można morele zmiksować na gładziutką masę, ale ja wolę zachować większe kawałki i nie miksuję.

I jak wam się podoba?

Warto również spróbować przepysznych ciasteczek, które piekła ostatnio Pani Serwusowa.
Albo lodów lawendowych, ale o tym chyba już po powrocie.




A tutaj zobaczcie, jak lawenda zakwitła kiedyś pięknie na Grand Place w Brukseli.





A jeśli do pól lawendowych w Prowansji macie daleko, zajrzyjcie tutaj.




aaa

poniedziałek, 26 lipca 2010

Domowe lazanie z cukinią i kremem z ricotty

Pierwsze cukinie z ogrodu w tym roku i pierwsze domowe lazanie. Odkąd mam maszynkę, szaleję i eksperymentuję na wszelkie możliwe sposoby. Domowe tagliatelle z przepisu Szelki, zielony makaron do rosołu, a teraz przyszła kolej na płaty lazanii. W wersji letniej podpatrzonej u Laury Zavan, z plasterkami cukinii i kremem z ricotty i parmezanu. Zapraszam.

Domowy makaron

200 g mąki
2 jajka
łyżeczka oliwy, porządna szczypta soli

Wsypać mąkę do szerokiej misy, w środku rozbić jajka, dodać łyżeczkę oliwy i szczyptę soli. Rozbełtać jajka widelcem, podsypując mąką. Potem zagniatać ręcznie przez jakieś 10 minut. Kulkę ciasta zawinąć w folię plastikową i odłożyć na godzinę. Jak ciasto odpocznie, odrywamy po kawałku wielkości jajka i wałkujemy porcjami albo laminujemy w maszynce. Wykrawamy płaty lazanii. Gotujemy bardzo krótko w osolonej wodzie. Po wyjęciu z wody hartujemy w misce z zimną wodą i osuszamy na ściereczce.

Do przełożenia lazanii potrzebne będą nam:
2-3 okrągłe cukinie (bardzo lubię te okrągłe, mają taką kremową słodkawą konsystencję) ale mogą też być te podłużne, oczywiście  im młodsze, tym lepsze
oliwa i przyprawy
250 g ricotty, 200 g świeżo startego parmezanu
szklaneczka mleka, gałki muszkatołowej
mały pęczek rukoli

Cukinie kroimy na talarki i podsmażamy na oliwie. Ricottę roztrzepujemy trzepaczką z mlekiem, dodajemy parmezan, przyprawiamy solą, pieprzem i gałką muszkatołową. Rukolę siekamy i dodajemy do masy serowej. Żaroodporne naczynie smarujemy oliwą, układamy warstwę lazanii, warstwę cukinii, znowu makaron, warstwę kremu z ricotty i parmezanu i tak dalej aż do wykończenia wszystkich składników. Ostatnia warstwa lazanii powinna być posmarowana delikatnie kremem z ricotty i parmezanu i posypana parmezanem. Należy ją również skropić delikatnie oliwą.

Zapiekamy w piekarniku rozgrzanym na 180° aż się góra apetycznie przyrumieni.



Przy okazji nie byłabym sobą, gdybym nie zaprosiła was na małą przechadzkę – o świcie ogród wygląda najpiękniej.



piątek, 23 lipca 2010

Migdałowe clafoutis z brzoskwiniami

Clafoutis, klasyka francuskich domowych deserów, to przepis dla ludzi uwielbiających prostotę. Smak i wspomnienie dzieciństwa - powiedziałby nie jeden Francuz. W wersji tradycyjnej owoce układa się w żaroodpornym naczyniu, zalewa gęstym ciastem naleśnikowym i krótko zapieka, aż wierzch się przyrumieni. Drobniutkie, dziko rosnące czarne czereśnie celowo zostawia się niewydrylowane, gdyż pod wpływem ciepła z pestek uwalniają się dodatkowe aromaty i smaki. Coś w tym jest, gdy pomyślę, że pewna znajoma z Francji robiła świetną nalewkę z pestek moreli. W wersji nowocześniejszej można clafoutis spróbować z warzywami, na przykład pomidorkami koktajlowymi czy grilowynami kawałkami cukinii lub bakłażana. Możliwości jest wiele, wszystko zależy od waszej inwencji. A ponieważ po raz kolejny zostaliśmy hojnie obdarowani przez Anię i Fabrice'a brzoskwiniami z Ardèche, ostatnie clafoutis u nas było z brzoskwiniami i wyglądało tak:



Migdałowe clafoutis z brzoskwiniami - 4/5 porcji

2 ładne dorodne brzoskwinie *
100 g słodkiej gęstej śmietany i 100 ml mleka
2 jajka
60 g migdałów
12 ciastek amaretti

Piekarnik rozgrzać na 170-180 stopni. Jajka roztrzepać ze śmietaną i mlekiem. Migdały (mogą być nieobrane) zmiksować i dodać do masy. Rozkruszyć 6 ciasteczek amaretti. Obrać i pokroić brzoskwinie. Ułożyć w żaroodpornych foremkach. Zalać masą śmietanowo-jajeczną i dodatkowo w każdej foremce rozkruszyć po jednym amaretti.

Wsunąć do piekarnika na 20 minut.

* W moim przepisie nie ma w ogóle cukru. Jeśli wasze brzoskwinie będą kwaskowate, niezbyt dojrzałe, radziłabym jednak troszeczkę cukru dodać. Te od Ani i Fabrice'a były niesamowicie słodkie więc cukier zupełnie pominęłam.




aaa

czwartek, 22 lipca 2010

Panna cotta z kalafiorem i gorgonzolą

Oto letnia wersja panna cotty, którą robię w upalne dni, jako zakąskę do kolacji. Można przygotować ją wcześniej, schłodzić w lodówce i bez problemu przetransportować, kiedy zaproszeni jesteśmy latem na grila. Większość gości przynosi misy najrozmaitszych sałatek, a ponieważ ja szukam zawsze efektownych urozmaiceń, moją propozycją jest wtedy taka panna cotta z kalafiora i sera gorgonzoli. Przepis pochodzi z magazynu Saveurs.




Panna cotta z kalafiorem i gorgonzolą - 12 porcji


200 g kalafiora
40 cl mleka
30 cl słodkiej śmietanki
150 g gorgonzoli (można zastąpić serem roquefort)
3 listki żelatyny
sól i pieprz
na coulis de tomates czyli sos-krem pomidorowy: trochę oliwy, ząbek czosnku, 2 pomidory, sól i pieprz

Kalafiora ugotować w lekko osolonej wodzie przez 15 minut. Odcedzić i zmiksować razem ze śmietaną na gładkie purée. Namoczyć listki żelatyny w zimnej wodzie i po 10-15 minutach odcedzić. Mleko podgrzać, jak tylko zacznie wrzeć, zdjąć z ognia. Pokruszyć gorgonzolę na drobniejsze kawałki i dodać do gorącego mleka tak żeby się rozpuściła i powstało coś w rodzaju kremu. Dodać również listki żelatyny, wymieszać. Dodać purée z kalafiora i śmietany, wymieszać, przyprawić solą i pieprzem. Rozlać do pojedynczych pucharków lub szklaneczek (werynek) i wstawić do lodówki na co najmniej 2 godziny.

W międzyczasie możemy przygotować lekki sos pomidorowy: na kilku łyżkach oliwy, podsmażam rozgnieciony czosnek, pokrojone pomidory oraz bazylię, jeśli macie pod ręka. Doprawiam i kiedy sos zgęstnieje oraz osiągnie gładką konsystencję, przecieram przez sitko, żeby pozbyć się skórek.

Po wyjęciu z lodówki przed samym podaniem na powierzchni panna cotty rozsmarować warstwę dość gęstego sosu pomidorowego, ewentualnie udekorować okruszkami gorgonzoli, listkami bazylii albo posiekanymi orzechami włoskimi.


aaa

wtorek, 20 lipca 2010

Smaki Afryki czyli podsumowanie akcji mundialowej

Oto tylko niektóre z potraw, które przygotowałyśmy w ramach mundialowej akcji. Dziękuję wszystkim, którzy przyłączyli się do zabawy i dodali swoje przepisy.
Zapraszamy do korzystania z zebranych przepisów i na degustację! No i mam nadzieje, że za pięć lat spotkamy się na gazpacho, paelli i ajo blanco ;))





Zupy:

Afrykański barszcz o smaku kokosowym (Lidka)
Afrykańska zupa z soczewicy (Małgo z Cheesecakes Serniki)
Afrykańska wersja pomidorówki z orzeszkami ziemnymi (Zapiski kuchenne Peli)
Dzilbana – zupa z Tunezji (Ewelosa)

Dania główne:

Tagine z kurczakiem, batatami, marchewką i ciecierzycą (Lidka)
Kefta mkaouara z Maroka (Dwie chochelki)
Senegalskie risotto, czyli Chicken Jollof Rice (Lidka)
Wołowina z ras el hanout (Thiessa)
Ryba w mleku kokosowym (Mniam-mniam)
Penne z grzybami, szparagami i pesto z suszonych pomidorów z RPA (Grumko)
South African Cape Malay Chicken Curry (Lidka)
Bobotie – zapiekanka mięsna z RPA – wersja Lidki
Bobotie – zapiekanka mięsna z RPA (Mniam-mniam)
Braai, boerewors i pyszne bułeczki z RPA (Thiessa)
Potjie z kurczaka i wieprzowiny z RPA (Thiessa)
Moambe z Kongo (Belgia od kuchni)
Mafe z Senegalu (Belgia od kuchni)

Warzywa, sałatki i inne dodatki do dań głównych:

Arabska sałatka z pomidorów i fety (Wiosenka)
Marokańska sałatka z marchewki (Dwie chochelki)
Sos piri piri z Mozambiku (Przytulanka)

Desery i napoje:

Gemmer - napój imbirowy na sposób południowoafrykański (Lidka)
Kokosowe baseema z Sudanu (Czympachnieuzakow.blox.p)
Ciasteczka z makiem (Wiosenka)
Imbirowo-cytrusowa sałatka bananowa z miodem (Lidka)
Ciastka basbousa z Egiptu (Belgia od kuchni)



sobota, 17 lipca 2010

Cynamonowa panna cotta ze śliwkami w herbacie i porto

Kilka dni temu Dorota z Pozytywnej kuchni zaproponowała konkurs na potrawy z herbatą. Pomysł bardzo mi się spodobał, ale nie udało mi się wstrzelić czasowo w ramy konkursu i nie zdążyłam z publikacją przepisu. Trudno, może następnym razem się uda, a tymczasem ktoś z was będzie miał może ochotę skorzystać z przepisu na cynamonową panna cottę ze śliwkami, tym bardziej, że obok sorbetów jest to idealny deser na upalne dni.


Panna cotta ze śliwkami w herbacie i porto

na 6 porcji :
400 cl słodkiej śmietany
100 cl mleka
40 g cukru
szczypta cynamonu
3 listki żelatyny
garść suszonych śliwek (co najmniej po jednej na porcję)
szklanka mocnej herbaty (aromatyzowanej cynamonem na przykład albo waszej ulubionej)
5-6 łyżek porto

Zaparzyć mocną herbatę i zalać nią śliwki, tak żeby były kompletnie przykryte. Dodać 5 łyżek porto (albo i więcej wedle upodobania) i jak przestygnie wstawić do lodówki na co najmniej 12 godzin, ale im dłużej, tym lepiej. Naczynie ze śliwkami najlepiej przykryć, żeby śliwek nikt nie wyjadał. Tak przygotowane śliwki, można przechowywać w lodówce przez dłuższy czas. Będą jak znalazł jako dodatek do lodów, na przykład cynamonowych albo spekulosowych (mniam), do sernika czy innego deseru. Z czasem herbata i porto nabiorą przyjemnej syropowatej konsystencji.

Śmietanę wlać do rondelka razem z mlekiem, wsypać cukier i podgrzać na lekkim ogniu. Kiedy mleko zacznie wrzeć, zdjąć z ognia i doprawić cynamonem. Można również dolać herbaty z porto, należy jednak zachować odpowiednią ilość do polania panna cotty przed podaniem. Namoczyć w zimnej wodzie listki żelatyny, po 10-15 minutach odcedzić i dodać do śmietany. Delikatnie mieszając, upewnić się, że żelatyna się dokładnie rozpuściła w ciepłym jeszcze mleku i śmietanie. Rozlać do silikonowych foremek, albo szklaneczek (werynek) i wstawić najlepiej na całą noc do lodówki. Przed samym podaniem udekorować pokrojonymi śliwkami i polać herbatą z porto.

piątek, 16 lipca 2010

Tarta tatin z białej rzepy

Kontynuując niejako temat mniej znanych a może po prostu zapomnianych warzyw, chciałabym dzisiaj zaprosić was na tatin z białej rzepy (tatin de navets).  O białej rzepie pisała już kiedyś Tatter a przepiękną sałatkę zrobiła z udziałem rzepy na wiosnę Magdalena.



Przepis na tatin z rzepy przepisałam sobie kiedyś u przyjaciółki z książki Petit Larousse du Potager Valérie Lhomme. Co prawda to Larousse, ale nie ma w tej książce ani krzty nudnawej encyklopedyczności. Znajdziecie za to przepiękne, inspirujące zdjęcia, historyjki i przepisy. Prawdę mówiąc chciałabym ją sobie kupić.  

Podobno można już białą rzepę bez problemu kupić w Polsce, ale gdybyście nie mogli jej znaleźć, rzepę można zastąpić w przypadku tej tarty kalarepą. Kupując rzepę, radzę wam wybrać jak najmłodsze, nie wyrośnięte egzemplarze. Starsze i większe rzepy potrafią być łykowate. Rzepę spotkamy w tutejszym rosole, w wywarze warzywnym do kuskusu, nadaje się na surówki jak i na purée, słowem masa możliwości, dlatego warto jej poświęcić trochę uwagi. Jest to niedrogie i nieskomplikowane w uprawie warzywo, często niedoceniane jednak przez niektórych konsumentów, trochę jak słone masło w Polsce, gdyż żywiono się nim w trudnych kryzysowych czasach, na przykład w czasie wojny. Stąd tyle wyrażeń z navet w języku francuskim o negatywnej konotacji.

Tatin z białej rzepy, z miodem i octem balsamicznym

125 g mąki
100 g masła
szczypta soli i trochę wody
5-6 ładnych, raczej młodych rzepek
2-3 łyżki miodu albo syropu z agawy
ocet balsamiczny
sól i pieprz

Rozpoczynamy od zagniatania ciasta: siekamy masło i dodajemy do niego mąkę. Sól rozpuszczamy w wodzie i dodajemy do mąki i masła. Zagniatamy, zawijamy w folię i odkładamy w chłodne miejsce na godzinę.

Piekarnik rozgrzewamy na 180 stopni. Rzepki obieramy i kroimy na dość cienkie plastry, podobnie jak kroimy ziemniaki na gratin dauphinois. Układamy je na okrągłej blaszce wysmarowanej masłem, delikatnie solimy, polewamy miodem, układamy kilka kawałeczków masła na plasterkach rzepy i do piekarnika na 15 minut. Po 15 minutach wyjmujemy i skrapiamy plasterki rzepy octem balsamicznym oraz świeżo mielonym pieprzem. Z powrotem do piekarnika na jeszcze 5-8 minut.

Wyjmujemy ciasto z lodówki i rozwałkowujemy. Jak tylko blaszka z rzepkami przestygnie na tyle, że będziemy mogli swobodnie nie obawiając się poparzenia dotknąć blaszki, układamy ciasto na plasterkach rzepy, starannie wciskając brzegi ciasta do środka. Wsuwamy z powrotem do piekarnika na 20-25 minut. Po wyjęciu czekamy moment aż lekko przestygnie i przy pomocy talerza przewracamy tatin na drugą stronę. Podałam z porządnie podwinegretowaną zieloną sałatą.


aaa

środa, 14 lipca 2010

Dalej gorzko czyli małe co nieco z radicchio

Rozumiem, że zdobycie eskarioli w Polsce nie jest proste. Ale na pewno łatwiej będzie znaleźć równie gorzkie radicchio. Radicchio proponuję na ciepło na grzankach z ciabatty. Robi się je bardzo szybko, co ma znaczenie, bo przy trzydziestostopniowych upałach pewnie nikt nie ma ochoty stać przy kuchni, a zapewniam, że takie małe grzanki z kieliszkiem schłodzonego prosecco są doskonałym rozwiązaniem na upalny wieczór.



na 4 osoby:
1 główka radicchio rosso
oliwa i ocet balsamiczny
kilka łyżek syropu z agawy (lub miodu)
sól i pieprz
ząbek czosnku
bagietka, ciabatta lub jakieś pieczywo, z którego da się przygotować małe tosty

Pieczywo pokroić na kromeczki, posmarować ząbkiem czosnku i oliwą. Ułożyć na blaszce i rozgrzać piekarnik. Radicchio poszatkować i wrzucić na rozgrzaną patelnię lub do rondelka z kilkoma łyżkami oliwy. Kiedy radicchio zacznie więdnąć pod wpływem ciepła, puści trochę soku i zmieni kolor na mało atrakcyjny szarobury. Pilnujemy, żeby radicchio nie przypalić, więc ogień powinien być raczej taki umiarkowany. Jak już płyn odparuje, doprawiamy solą i pieprzem, dodajemy kilka łyżek syropu z agawy oraz ocet balsamiczny, który przywróci radicchio jego pierwotny purpurowy kolor. Przed samym podaniem wsuwamy na kilka minutek blaszkę z grzankami do piekarnika. Grzanki wystarczy lekko przyrumienić, nie za długo, żeby ich nie przesuszyć. Na podpieczonych jeszcze ciepłych grzankach układamy radicchio.

Sergio i Carlo z Mmmmh! (bo to z ich książki pochodzi ten przepis) radzą na radicchio ułożyć jeszcze kawałeczki wędzonej scamorzy. Scamorzy nie miałam, ale miałam za to w lodówce grecki ser manouri, tak więc scamorzę, którą może być trudno dostać, można zastąpić jakimś świeżym owczym lub kozim serem. Grzanki podajemy jeszcze ciepłe.

A eskariolę musimy w Polsce koniecznie jakoś rozpropagować. Jest to warzywo, które można bez problemu uprawiać w ogrodzie, więc jak tylko wymyślę jakiś konkurs, wśród nagród znajdą się torebeczki z nasionkami.


aaa

wtorek, 13 lipca 2010

Gorzko czyli o eskarioli

Dzisiaj będzie gorzko, bo o jednym z moich ulubionych warzyw w Belgii, czyli o eskarioli. Eskariola to taka sałata o szerokich falistych liściach. W smaku równie goryczkowata, jeśli nie bardziej, co cykoria. Dzięki bieleniu środek eskarioli jest jasny a liście kruche i delikatne. Te środkowe liście możemy bez problemu wrzucić do jakiejkolwiek sałaty. Resztę liści można poszatkować i przygotować do obiadu jak jarzynkę, właściwie podobnie jak szpinak. Dusimy je jednak nieco dłużej na maśle, bo zewnętrzne liście eskarioli są dosyć unerwione i twarde. W środku lata, kiedy cena eskarioli zjeżdża poniżej 80 centów, robię zapasy i zamrażam porcje eskarioli na zimę. Z eskaroli przygotowuje się w Belgii w regionie Borinage i Mons również ratatouille à la scarole, jednak ta ratatouille w niczym nie przypomina tej z Południa Francji. Tutaj jest to rodzaj purée, w którym wyczujemy wyraźnie kawałki ziemniaków i konkretnych warzyw. Bo ta belgijska rata może być również z innymi warzywami, z marchewką, z porami, z selerem czy szpinakiem. Właściwie ratatouille jest w Walonii odpowiednikiem flamandzkiego stoempa, do którego na pewno wrócimy jak tylko nadejdą pierwsze jesienne chłody. Jest to typowo zimowe danie, dlatego dzisiaj przygotowałam jedna z propozycji Laury Zavan, a więc danie z kuchni włoskiej, bo wygląda mi na to, że eskariola i tam jest bardzo lubiana (liczę, że frakcja włoska ustosunkuje się do tej kwestii).


Torta di scarola e olive
na ciasto
250 g mąki
10 g drożdży
łyżeczka cukru
50 g miękkiego masła
100 cl wody
1 jajko
łyżeczka soli


na farsz
500 g posiekanej eskarioli
100 g czarnych wypestkowanych oliwek
łyżka rodzynek
3 łyżki posiekanej natki pietruszki
łyżka posiekanych kaparów
rozgnieciony ząbek czosnku
łyżka nasionek pinioli
sól i pieprz
oliwa




Rozpoczynamy od ciasta: Drożdże rozpuszczamy w kilku łyżkach ciepłej wody z dodatkiem cukru. Kiedy zaczną pracować, dodajemy mąkę, resztę wody, jajko, masło i solimy. Pozostawiamy do wyrośnięcia na jakąś godzinę, ale możliwe, ze przy panujących upałach ciasto wyrośnie szybciej.

Liście eskarioli myjemy i z grubsza szatkujemy. Wrzucamy do dużego rondla albo na patelnię na rozgrzaną oliwę. Eskariola ma zacząć więdnąć i powinna puścić dużo soku. Dodajemy czosnek. Dusimy tak długo, aż sok odparuje a eskariola zmięknie. Dodajemy rodzynki, piniole, kapary, pietruszkę, oliwki i doprawiamy. Prawda, że to bardzo oryginalne połączenie? Goryczkowata eskariola, słone oliwki, słodkie rodzynki i kwaskowate kapary. We Włoszech niektórzy dodają również anchois. Wyrośnięte ciasto dzielimy na dwie części i rozwałkowujemy. Wykładamy nim formę minimum 28 cm. Moja była trochę za mała a tak w ogóle to jeszcze fajniej wychodzi jak robi się takiego pieroga jak na calzone. Później wykładamy farsz na ciasto i przykrywamy drugim rozwałkowanym plackiem zlepiając dokładnie brzegi. Odstawiamy na 20 minut i w tym czasie rozgrzewamy piekarnik na 200 stopni. Przed włożeniem do piekarnika smarujemy roztrzepanym żółtkiem. Torta powinna się piec przez 45 minut.


Jarzynka z eskarioli




aaa

środa, 7 lipca 2010

Speed cooking czyli jak zjeść fajny lunch i jeszcze się czegoś nauczyć

Ponieważ jesteśmy w temacie kuchni włoskiej i jej przysmaków, przy okazji chciałabym "zaprowadzić" was do Mmmmh, - ostatnie tygodnie upłynęły w Mmmmh pod znakiem Cucina Italiana właśnie. Mmmmh to takie miejsce w Brukseli, które na pewno by się wam spodobało i w którym, pomimo nie najniższych cen, zostawilibyście kilka przysłowiowych groszy lub euro.


Ale to nie tylko, jak możecie się domyślić, sklep z artykułami spożywczymi i przyprawami, o których marzy większość foodies. To również pewien koncept i pasja, albo raczej miejsce dla ludzi gotowych tą pasją się dzielić na rozmaitych pokazach i degustacjach, warsztatach kulinarnych czy tematycznie opracowanych sesjach Akademii gotowania. Wiadomo, że kursy gotowania potrafią być drogie, więc wspomnę, że dla osób takich jak ja, które za dużo w kieszeni nie mają, i którym dodatkowo notorycznie brakuje czasu, przewidziano speed cooking. Uważam, że pomysł jest genialny: zamiast na obiad na zakładową stołówkę wpadacie do Mmmmh, gdzie można miło spędzić czas przygotowując pod czujnym okiem szefa kuchni smaczny, prosty i szybki w wykonaniu lunch a potem jeszcze ocenić jego walory smakowe, wymienić się uwagami, popytać o składniki, przyprawy, techikę. Wszystko w ciągu godziny za 17 euro. Za 17 euro można również zjeść lunch na mieście, ale nikt wam nie zdradzi sekretów związanych z jego przygotowaniem i nie przyśle przepisu. Trzeba było na to wpaść.


W niedziele organizowane są natomiast bezpłatne warsztaty kulinarne. Jedna dwugodzinna sesja odbywa się o 14stej, a druga o 16stej. Zaproszenia rozdawane są od 13stej, więc kto pierwszy wpadnie do sklepu, ten może być pewien swojego miejsca. W ostatnią niedzielę zaproszono Laurę Zavan, autorkę książek o kuchni włoskiej, o której wspominałam już wcześniej. Tematem dnia były lazanie i cannelloni. Pierwsza godzina upłynęła nam na zagniataniu ciasta, przy czym Laura pokazała nam trzy techniki: do tej pierwszej potrzebne były sprawne i silne dłonie, drugie ciasto robiliśmy w termomiksie a przy trzecim pomógł KitchenAid. Najbardziej spodobał mi się etap laminowania i z nieukrywaną przyjemnością układałam na stole płaty cudownie elastycznego ciasta. Druga część była poświęcona przygotowaniu lekkiego nadzienia z ricotty, rukoli i cukinii przyprawionego delikatnie gałką muszkatołową. Była to wersja letnia lazanii, jak podkreślała Laura, po inne przepisy odsyłając nas do swoich książek. Czyż można wyobrazić sobie lepszą reklamę? Niedzielne atelier są otwarte dla wszystkich i bezpłatne. Można próbować i zjeść coś na miejscu, jeśli uda się nam w ciągu dwóch godzin zfinalizowac potrawę (w przypadku lazanii nie zostało to przewidziane), płaci się za własnoręcznie przygotowane produkty, które zabieramy do domu. W przypadku atelier makaronikowego, które odbyło się w okolicach Wielkanocy, było to euro za każdy zapakowany do domu makaronik. Tak naprawdę wydać jednak trzeba trochę więcej - piszę to z przymrużeniem oka. Mam bowiem wrażenie, że większość uczestników sesji zdejmuje fartuch z nieodpartą chęcią odtworzenia w trybie natychmiastowym danego przepisu w domu i kończy na poszukiwaniu konkretnych składników czy też utensyliów w Mmmmh. Sprytnie pomyślane, prawda? Przyznam, że dosyć długo zastanawiałam się nad kupnem maszynki do makaronu Imperia, ale kiedy zobaczyłam, że na półce zostały zaledwie dwie, a pani w kasie poinformowała mnie o piętnastoprocentowym rabacie obowiązującym przez dwa pierwsze dni lipca, kiedy to rozpoczynają się oficjalnie przeceny w Belgii, przestałam się wahać.
I tak oto wróciłam do domu z maszynką pod pachą i nie mogę doczekać się końca tygodnia, żeby zrobić moje domowe tagliatelle, do których tak zachęcała Szelka na swoim blogu. Nie żeby było to jakoś strasznie skomplikowane i pracochłonne, ale makaron podobnie jak chleb, potrzebuje trochę czasu: zagniecione ciasto musi odpocząć przez godzinę, a makaron przeschnąć. Więc jeśli któregoś dnia będziecie w Brukseli w okolicach placu Stefanii, wystarczy podejść pod gorę chaussée de Charleroi i pod numerem 92 znajdziecie Mmmmh. Kolejne niedzielne sesje w lipcu poświęcone będą ptysiom oraz konfiturom.
Tymczasem mały fotoreportaż i dokładny adres.

Ogromny wybór przypraw, octów, oliw, makaronów - można spędzić tam godziny studiując etykietki  i pochodzenie poszczególnych produktów ;)

Furorę robią ostatnio takie oto mini rondelki Le Creuset.

Carlo de Pascale i Sergio Moschini, jedni z szefów prowadzących zajęcia w Mmmmh, są również autorami wydanej niedawno książki Cucina nostra. Prowadzą także audycje w radiu i telewizji, oraz pisują regularnie dla magazynów kulinarnych.

Gnocchetti sardi con salsiccia według Sergio w ramach speed-cooking'u.



Mmmmh
Chaussée de Charleroi, 92
1060 Bruksela

aaa

wtorek, 6 lipca 2010

Cytrynowe ciasto z Kuchni pod wulkanem

Na niedzielne spotkanie znajomymi po głosowaniu w ambasadzie zrobiłam cytrynową włoską tartę, o której możecie przeczytać na blogu Kuchnia pod wulkanem. Cieszę się, że istnieją takie blogi jak Kuchnia pod wulkanem, Apparecchiamo? albo Italia od kuchni, dzięki którym nasza percepcja kuchni włoskiej nie ogranicza się jedynie do tiramisu i bruschetty. Na których piszą wspaniali kucharze i kucharki, którzy z tą kuchnią mają na co dzień do czynienia, i co więcej, chcą dzielić się zdobytymi od ciotek, teściowych, włoskich znajomych przepisami. Czytam każdy wpis z rosnącą ciekawością i zdumieniem, zauroczona odkrywając za każdym razem dotąd nieznane mi aspekty kuchni włoskiej. Chłonę śpiewnie brzmiące nazwy potraw: involtini, garganelli, polipetti czy cantucci. Po prostu pachnie tam prawdziwą kuchnią włoską, nie tylko swieżymi pomidorami i bazylią.
A jeśli znacie inne ciekawe strony poświęcone kuchni włoskiej, chętnie tam zajrzę. Niestrudzenie poszukuję dobrego przepisu na farinatę, która uwiodła mnie kilka lat temu w Cinque Terre, więc jeśli znajdziecie coś ciekawego, dajcie znać. 


Caprese al limone

(powtarzam za Anthony z Kuchni pod wulkanem)
250 g zmielonych migdałów
200 g białej czekolady
6 jajek
200 g cukru
100 g masła
1 cytryna (potrzebna będzie i skórka i sok)
3 łyżki limoncello (ja dałam trochę więcej)
1 opakowanie proszku do pieczenia (pominęłam, bo akurat się skończył, a ciasto i tak wyrosło!)
cukier puder

Rozpuścić czekoladę w kąpieli wodnej lub w kuchence mikrofalowej. Umyć i sparzyć cytrynę. Zetrzeć skórkę i wycisnąć sok. Ubić żółtka z cukrem na sztywny kogiel-mogiel, dodać miękkie masło, skórkę z cytryny i sok. Następnie migdały, przestudzoną czekoladę, limoncello oraz proszek. Ubić pianę z białek i dodać delikatnie do masy mieszając łyżką tak, aby nie rozbić białek. Okrągłą formę do ciasta wyłożyć papierem do pieczenia i wylać masę. Piec w temperaturze 150 stopni przez 45-50 minut. Po przestudzeniu wykładamy ciasto i posypujemy cukrem pudrem.
Po prostu pyszne, chociaż wyobrażam sobie, że i kaloryczne... W każdym bądź razie smacznego!

aaa

poniedziałek, 5 lipca 2010

Moambe z Kongo

Między gazpacho z przepisu Lidki a tortą caprese z Kuchni pod wulkanem udało mi się zrobić moambe. Mam to szczęście, że niedaleko mojej pracy znajduje się dzielnica, którą zamieszkują emigranci z Afryki, tak więc bez trudu znaleźć można tam knajpki i sklepiki z afrykańską żywnością. W ten sposób nabyłam kilka dni temu puszkę moambe. Moambe, które robi się z nasion olejowca gwinejskiego jest gotowym sosem, służącym za bazę do tradycyjnego gulaszu z Kongo o tej samej nazwie. Gulasz moambe można przygotować właściwie z każdego rodzaju mięsa, z wołowiny, kurczaka, baraniny, a nawet z ryb lub dziczyzny. Tu mamy na myśli dziczyznę z Afryki, czyli krokodyla lub antylopę. Ja użyłam po prostu wołowiny. Przepis pochodzi ze strony Nerovique, której tato urodził się i wychował w Kongo. W jego rodzinie moambe było daniem, przy którym gromadziła się cała rodzina w niedzielę a nawet w Boże Narodzenie.



1-2 cebule
puszka moambe
olej palmowy (lub arachidowy, jeśli nie uda się nam znaleźć palmowego)
kurczak lub kura albo 1 kg innego mięsa
listek laurowy, świeży tymianek, kostka bulionowa opcjonalnie

Cebulę obrać i pokroić, wrzucić na rozgrzany olej i lekko podsmażyć. Przełożyć na talerz. Na tej samej patelni przyrumienić posolone kawałki kurczaka lub wołowiny. Przełożyć mięso do rondla, w którym będzie się dusił gulasz. Dodać cebulę. Przykryć mięso sosem moambe z puszki i gotować przez dobra godzinę albo i dłużej. Sos ma przepiękny pomarańczowy kolor (teraz rozumiem, dlaczego ekstrakt tej rośliny stosuje się również w przemyśle kosmetycznym) i bardzo oryginalny lekko podwędzony smak. Pod koniec gotowania można dodać do sosu pasty arachidowej, wówczas będzie to wersja moambe nsusu. Można również doprawić sos na ostro, wówczas ten sos nazywany jest dynamitem ;))

Z czym podajemy moambe? Najłatwiej z ryżem i z bananami na ciepło. Trudniej będzie zdobyć makę z manioku, z której przygotowuje się placki fufu oraz saka saka, czyli liście manioku, wyglądem przypominające szpinak, które również można kupić tutaj mrożone bądź w puszkach. Jeszcze nie próbowałam, więc nie napiszę, jak smakują. Samo moambe jest wyjątkowe i jeśli tylko znajdziecie puszkę sosu, radzę spróbować.




Ciekawych odsyłam do galerii Patscham na Flickerze:
http://www.flickr.com/photos/patscham/2131626210/sizes/o/
http://www.flickr.com/photos/patscham/2130847431/sizes/o/


aaa