Ponieważ miałam wczoraj okazję posłuchać na żywo kogoś, kogo warto poznać, pozwolę sobie dzisiaj na małą dygresję muzyczną. Pisanie o muzyce nie idzie mi tak gładko jak pisanie o kuchni, dlatego będzie krótko. Hindi Zahra pochodzi z Maroka, obecnie mieszka i tworzy w Paryżu. Jest samoukiem i sama wyprodukowała swój pierwszy album Handmade. Dziesięć dobrych kawałków, którymi zauroczyła nas wczoraj w Ancienne Belgique. Momentami było jazzowo, lekko orientalnie, folkowo, a potem pojawiała się na scenie zaskakująca Hindi rockerka, która w końcu pożegnała się z nami melodyjną kołysanką. Było późno, bolały nogi, bo koncert był w klubie a nie w sali koncertowej AB – ale warto było na pewno. Dla tych, którzy przegapili pocieszenie: Hindi Zahra będzie na Couleur Café pod koniec czerwca. Poza tym to dopiero początek długiej trasy koncertowej. No i od czego mamy YouTube ?!
środa, 31 marca 2010
Orkisz na mleku z wanilią
- Mój kolejny chleb będzie z mąki orkiszowej – oświadczyłam na porannej kawce, przy której delektowaliśmy się moim wczorajszym chlebem żytnim.
- Orkiszowej ? – zdziwił się Kuba – A co to jest właściwie ten orkisz ?
Popędziłam do komputera i do wikipedii. No i przede wszystkim sama musiałam spróbować. Kupiłam go w małym półkilogramowym woreczku. Przyznam, że nie było łatwo go znaleźć. Najpierw namoczyłam ziarna orkiszu na noc a potem zastanawiałam się, co z nim zrobię. Ponieważ wyczytałam, że orkisz nadaje się na risotto przyszło mi do głowy, żeby przygotować go podobnie jak ryż na mleku (riz au lait) w postaci deseru. I nie był to glupi pomysł.
Na 4 porcje potrzeba: 100 ml mleka, 100 g ziaren orkiszu, 50 g cukru, 1 żółtko i laska wanilii. Fakultatywnie do dekoracji garść migdałów w płatkach.
Orkisz po namoczeniu płuczemy i zagotowujemy do miękkości przez jakieś 20-30 minut. Migdały prażymy na suchej patelni aż lekko się zezłocą. Mleko trzeba zagotować z cukrem i wanilią cały czas mieszając aż cukier się rozpuści. Dodajemy orkisz, mieszamy, gotujemy jeszcze przez jakieś 5 minutek i zdejmujemy z ognia. Dodajemy żółtko cały czas mieszając do uzyskania kremowej konsystencji. Rozlewamy do miseczek – użyłam szklanych foremek po jogurcie. Posypujemy płatkami migdałów, jeśli mamy, i podajemy lekko przestudzony albo na zimno. Smacznego !
PS: Przy okazji melduję, że zrobiłam również chleb orkiszowy ze strony Liski – rzeczywiście doskonały i na pewno nie jeden raz go jeszcze upiekę.
- Orkiszowej ? – zdziwił się Kuba – A co to jest właściwie ten orkisz ?
Popędziłam do komputera i do wikipedii. No i przede wszystkim sama musiałam spróbować. Kupiłam go w małym półkilogramowym woreczku. Przyznam, że nie było łatwo go znaleźć. Najpierw namoczyłam ziarna orkiszu na noc a potem zastanawiałam się, co z nim zrobię. Ponieważ wyczytałam, że orkisz nadaje się na risotto przyszło mi do głowy, żeby przygotować go podobnie jak ryż na mleku (riz au lait) w postaci deseru. I nie był to glupi pomysł.
Na 4 porcje potrzeba: 100 ml mleka, 100 g ziaren orkiszu, 50 g cukru, 1 żółtko i laska wanilii. Fakultatywnie do dekoracji garść migdałów w płatkach.
Orkisz po namoczeniu płuczemy i zagotowujemy do miękkości przez jakieś 20-30 minut. Migdały prażymy na suchej patelni aż lekko się zezłocą. Mleko trzeba zagotować z cukrem i wanilią cały czas mieszając aż cukier się rozpuści. Dodajemy orkisz, mieszamy, gotujemy jeszcze przez jakieś 5 minutek i zdejmujemy z ognia. Dodajemy żółtko cały czas mieszając do uzyskania kremowej konsystencji. Rozlewamy do miseczek – użyłam szklanych foremek po jogurcie. Posypujemy płatkami migdałów, jeśli mamy, i podajemy lekko przestudzony albo na zimno. Smacznego !
PS: Przy okazji melduję, że zrobiłam również chleb orkiszowy ze strony Liski – rzeczywiście doskonały i na pewno nie jeden raz go jeszcze upiekę.
wtorek, 30 marca 2010
Mój pierwszy chleb
Nie ulega wątpliwości, że pieczenie chleba staje się coraz bardziej trendy i sexy. Wystarczyło, że spróbowałam domowego chleba Edyty, żeby nabrać ochoty. Dodatkowym bodźcem był zakwas żytni, którym zostałam obdarowana i którym miałam się opiekować, oraz linki, które podesłała mi Edyta. Z rozdziawioną buzią i nieskrywanym podziwem przeglądałam Moją domową piekarnię, Moje wypieki, czy Weekendową piekarnię po godzinach i dosłownie pożerałam wzrokiem zdjęcia chlebów, których pewnie nie znajdę w żadnym belgijskim sklepie. W pierwszej chwili, przyznam, straciłam głowę. W moich ulubionych przybywało w błyskawicznym tempie przepisów a ja nie wiedziałam, od czego zacząć. Z pomocą znowu przyszła Edyta a właściwie Liska ze swoją Pracownią wypieków. No i ja, kobieta zapracowana, czytająca książki w korkach do pracy, niemalująca się z braku czasu, upiekłam we wtorek w środku tygodnia mój pierwszy chleb. Pękam z satysfakcji, choć były potknięcia po drodze i już myślę o następnym - chyba to będzie chleb orkiszowy. Musiałam się pochwalić i zachęcić was drodzy pierwsi czytelnicy i czytelniczki do pieczenia w domowym piekarniku.
Chleb pszenno-żytni (według przepisu Liski):
Chleb pszenno-żytni (według przepisu Liski):
poniedziałek, 29 marca 2010
Spacerkiem po Brukseli
Belgowie nie przywiązują specjalnej wagi do obchodzenia świąt wielkanocnych choć wystrój wystaw sklepowych mógłby temu przeczyć. Belgijscy wytwórcy czekolady nie mają bowiem sobie równych w wymyślaniu czekoladowych jajeczek, kurek i zajączków a także dzwonów kościelnych. Długo nie trzeba szukać: im bliżej brukselskiej starówki, tym więcej wystaw z czekoladowymi jajkami. Prawdziwa uczta dla oczu i może lepiej niech tak zostanie.
Wiekanocna tradycja w Belgii nakazuje zaopatrzyć się w czekoladowe jajka. Ukrywa się je potem w trawie w ogrodzie wraz z drobnymi upominkami i innymi słodyczami dla dzieci. Po sygnale, jakim było kiedyś bicie dzwonu w niedzielę wielkanocną, dzieci wyruszają na poszukiwanie smakołyków (chasse aux oeufs). Stąd powiedzenie 'les cloches de Rome sont passées' – w dosłownym tłumaczeniu dzwony już były/wróciły z Rzymu, gdyż opowiada się dzieciom, że poleciały do Rzymu na pielgrzymkę i że to one właśnie wracając rozsypują jajka z czekolady i inne smakołyki. A ponieważ niektórzy obawiają się, że tradycja zacznie powoli zanikać, władze miast organizują w okresie przedświątecznym festyny w parkach, na których dzieci ścigają się w zbieraniu czekoladowych smakołyków.
Więc choć jestem już na takie zabawy za duża, żeby nie powiedzieć za stara, nie zdołałam się oprzeć tym czekoladowym 'cackom'. Zresztą sami popatrzcie.
Wiekanocna tradycja w Belgii nakazuje zaopatrzyć się w czekoladowe jajka. Ukrywa się je potem w trawie w ogrodzie wraz z drobnymi upominkami i innymi słodyczami dla dzieci. Po sygnale, jakim było kiedyś bicie dzwonu w niedzielę wielkanocną, dzieci wyruszają na poszukiwanie smakołyków (chasse aux oeufs). Stąd powiedzenie 'les cloches de Rome sont passées' – w dosłownym tłumaczeniu dzwony już były/wróciły z Rzymu, gdyż opowiada się dzieciom, że poleciały do Rzymu na pielgrzymkę i że to one właśnie wracając rozsypują jajka z czekolady i inne smakołyki. A ponieważ niektórzy obawiają się, że tradycja zacznie powoli zanikać, władze miast organizują w okresie przedświątecznym festyny w parkach, na których dzieci ścigają się w zbieraniu czekoladowych smakołyków.
Więc choć jestem już na takie zabawy za duża, żeby nie powiedzieć za stara, nie zdołałam się oprzeć tym czekoladowym 'cackom'. Zresztą sami popatrzcie.
Etykiety:
Belgijskie przysmaki
sobota, 27 marca 2010
Kurczak Yassa według przepisu Sophie
Sophie, moja koleżanka z pracy, przysłała mi przepis na kurczaka Yassa. Kurczak Yassa to potrawa z Senegalu, ale popularny jest w całej zachodniej Afryce. Oczywiście podobnie jak w przypadku naszego rodzimego bigosu w zależności od regionu, mogą się w niej pojawić inne składniki czy przyprawy. Sophie podała mi wersję podstawową. Muszę przyznać, że byłam mile zdziwiona, kiedy przeczytałam przepis: nie ma w tej potrawie składników, których byśmy nie znali i nie byli w stanie zdobyć a wyjaśnienia Sophie, że najpierw kurczaka marynujemy, potem opiekamy na ruszcie i na końcu dusimy, żeby otrzymać bardzo miękkie mięso i wyjątkowo aromatyczny ostry sos sprawiły, że w piątek po pracy w moim wózku zakupowym znalazł się kurczak.
Kurczak Yassa dla sześciu osób:
6 kawałków kurczaka, 6 cebul, 3 ząbki czosnku, 1 lub dwie papryki, 2 limonki i 2 cytryny, musztarda z Dijon albo inna równie ostra w smaku, 2 suszone papryczki np. peperoncino, przyprawy, olej i uwaga, jak wyjaśniła mi Sophie, bardzo popularne w Afryce kostki bulionowe...
Dzień wcześniej: przygotowujemy marynatę. W misce, w której powinien zmieścić się pokrojony kurczak, mieszamy 2 łyżki stołowe musztardy z sokiem z limonek i cytryn, dwoma łyżkami oleju, 2 rozgniecionymi ząbkami czosnku, pokruszonymi papryczkami oraz jedną posiekaną cebulą. Jeśli mamy ochotę, to właśnie teraz powinniśmy rozkruszyć w marynacie jedną lub dwie kostki bulionowe. Ja je pominęłam. Dzięki cebuli i cytrynie sos jest wyjątkowo wyrazisty i smaczny, kostki są niepotrzebne. Porządnie mieszamy, przyprawiamy i układamy w misce kawałki kurczaka. Kroimy w piórka resztę cebul i przykrywamy nimi mięso. Wkładamy do lodówki na noc. Przy okazji, jeśli o tym pamiętamy, przewracamy raz czy dwa kawałki kurczaka w marynacie.
Następnego dnia: nagrzewamy górną grzałkę piekarnika na 250-280 st. Wyciągamy kurczaka z marynaty i układamy w żaroodpornym naczyniu. Wsuwamy do piekarnika na pół godziny. Powinien się opiec z każdej strony, więc po pierwszych 15 minutach powinniśmy go przewrócić.
W międzyczasie w rondlu, w którym będziemy potem dusić kurczaka, na 3 łyżkach oleju dusimy cebulę, dodajemy do niej pokrojoną paprykę. Kiedy warzywa zmiękną, dodajemy resztę marynaty, dodatkowe dwie łyżki musztardy i trzeci pozostały ząbek czosnku. Mieszamy i dusimy na wolnym ogniu. Pilnujemy, żeby nie przypalić. Po wyjęciu kurczaka z piekarnika dodajemy mięso. Zalewamy szklanką wody, przykrywamy i dusimy przez pół godziny/45 minut. Cebula powinna się prawie rozgotować i zagęścić sos. Potrawa jest dosyć ostra z lekko kwaśnym interesującym posmakiem. Podajemy z ryżem.
Merci Sophie !
Kurczak Yassa dla sześciu osób:
6 kawałków kurczaka, 6 cebul, 3 ząbki czosnku, 1 lub dwie papryki, 2 limonki i 2 cytryny, musztarda z Dijon albo inna równie ostra w smaku, 2 suszone papryczki np. peperoncino, przyprawy, olej i uwaga, jak wyjaśniła mi Sophie, bardzo popularne w Afryce kostki bulionowe...
Dzień wcześniej: przygotowujemy marynatę. W misce, w której powinien zmieścić się pokrojony kurczak, mieszamy 2 łyżki stołowe musztardy z sokiem z limonek i cytryn, dwoma łyżkami oleju, 2 rozgniecionymi ząbkami czosnku, pokruszonymi papryczkami oraz jedną posiekaną cebulą. Jeśli mamy ochotę, to właśnie teraz powinniśmy rozkruszyć w marynacie jedną lub dwie kostki bulionowe. Ja je pominęłam. Dzięki cebuli i cytrynie sos jest wyjątkowo wyrazisty i smaczny, kostki są niepotrzebne. Porządnie mieszamy, przyprawiamy i układamy w misce kawałki kurczaka. Kroimy w piórka resztę cebul i przykrywamy nimi mięso. Wkładamy do lodówki na noc. Przy okazji, jeśli o tym pamiętamy, przewracamy raz czy dwa kawałki kurczaka w marynacie.
Następnego dnia: nagrzewamy górną grzałkę piekarnika na 250-280 st. Wyciągamy kurczaka z marynaty i układamy w żaroodpornym naczyniu. Wsuwamy do piekarnika na pół godziny. Powinien się opiec z każdej strony, więc po pierwszych 15 minutach powinniśmy go przewrócić.
W międzyczasie w rondlu, w którym będziemy potem dusić kurczaka, na 3 łyżkach oleju dusimy cebulę, dodajemy do niej pokrojoną paprykę. Kiedy warzywa zmiękną, dodajemy resztę marynaty, dodatkowe dwie łyżki musztardy i trzeci pozostały ząbek czosnku. Mieszamy i dusimy na wolnym ogniu. Pilnujemy, żeby nie przypalić. Po wyjęciu kurczaka z piekarnika dodajemy mięso. Zalewamy szklanką wody, przykrywamy i dusimy przez pół godziny/45 minut. Cebula powinna się prawie rozgotować i zagęścić sos. Potrawa jest dosyć ostra z lekko kwaśnym interesującym posmakiem. Podajemy z ryżem.
Merci Sophie !
Etykiety:
Egzotycznie i ostro,
Ulubione
środa, 24 marca 2010
Mouclade czyli małże w białej potrawce
Wracamy do małży, bo tak obiecywałam. Tym razem będą to małże w potrawce, w nieco bardziej wytrawnym wydaniu, można by powiedzieć francuski klasyk. W sumie niewiele więcej pracy niż w przypadku tradycyjnych małży po belgijsku z garnka ale za to efekt gwarantowany. Nie zapomnę mojej pierwszej mouclade, którą delektowaliśmy się w La Rochelle. Wtedy jedliśmy ją przygotowaną w pineau des Cherentes, można bowiem mouclade odmieniać w zależności od regionu i lokalnych trunków. Dzisiaj przygotowałam ją w wersji podstawowej czyli w białym wytrawnym sauvignon.
Dla czterech osób potrzebne nam będą:
1 kg małży
3 szalotki
2 ząbki czosnku
łyżka lub dwie drobno posiekanej pietruszki
200 g gęstej słodkiej śmietany
1 żółtko
łyżka masła
szklanka sauvignon lub innego wytrawnego białego wina
W pierwszej kolejności przeglądamy i płuczemy małże. Obrane szalotki i czosnek drobno siekamy. Rozpuszczamy w dużym rondlu łyżkę masła i wrzucamy na ciepłe masło czosnek i szalotkę. Powinny się zeszklić ale nie usmażyć na złoty kolor więc trzeba pilnować ognia. Dodajemy pietruszkę, mieszamy i zalewamy szklanką wina. Po 5 minutach wrzucamy do rondla małże. Co jakiś czas mieszamy i sprawdzamy czy muszle pootwierały się. Jak już to nastąpi, zdejmujemy garnek z ognia i wyjmujemy małże z muszli. Kilka muszli możemy zachować do dekoracji, ja jak zwykle o tym zapomniałam. Małże odstawiamy na bok i przykrywamy, żeby za bardzo nie wystygły i nie wysuszyły się bez muszli. Sos po małżach możemy przefiltrować i ustawiamy go z powrotem na ogniu. Podgrzewamy, przyprawiamy pieprzem i solą jeśli uznamy, że zajdzie taka potrzeba – z reguły woda, którą puszczą małże jest wystarczająco słona. Dodajemy śmietanę i tuż przed samym podaniem żółtko. Zazwyczaj roztrzepuję je trzepaczką. Jeśli małże nam wystygły możemy je z powrotem włożyć do sosu. Podajemy w miseczkach lub głębokich talerzach jak zupę. Możemy udekorować pojedynczymi muszlami i posypać drobno posiekaną pietruszką. Przepis z mojego ulubionego obecnie magazynu Saveurs n°169/2009.
Dla czterech osób potrzebne nam będą:
1 kg małży
3 szalotki
2 ząbki czosnku
łyżka lub dwie drobno posiekanej pietruszki
200 g gęstej słodkiej śmietany
1 żółtko
łyżka masła
szklanka sauvignon lub innego wytrawnego białego wina
W pierwszej kolejności przeglądamy i płuczemy małże. Obrane szalotki i czosnek drobno siekamy. Rozpuszczamy w dużym rondlu łyżkę masła i wrzucamy na ciepłe masło czosnek i szalotkę. Powinny się zeszklić ale nie usmażyć na złoty kolor więc trzeba pilnować ognia. Dodajemy pietruszkę, mieszamy i zalewamy szklanką wina. Po 5 minutach wrzucamy do rondla małże. Co jakiś czas mieszamy i sprawdzamy czy muszle pootwierały się. Jak już to nastąpi, zdejmujemy garnek z ognia i wyjmujemy małże z muszli. Kilka muszli możemy zachować do dekoracji, ja jak zwykle o tym zapomniałam. Małże odstawiamy na bok i przykrywamy, żeby za bardzo nie wystygły i nie wysuszyły się bez muszli. Sos po małżach możemy przefiltrować i ustawiamy go z powrotem na ogniu. Podgrzewamy, przyprawiamy pieprzem i solą jeśli uznamy, że zajdzie taka potrzeba – z reguły woda, którą puszczą małże jest wystarczająco słona. Dodajemy śmietanę i tuż przed samym podaniem żółtko. Zazwyczaj roztrzepuję je trzepaczką. Jeśli małże nam wystygły możemy je z powrotem włożyć do sosu. Podajemy w miseczkach lub głębokich talerzach jak zupę. Możemy udekorować pojedynczymi muszlami i posypać drobno posiekaną pietruszką. Przepis z mojego ulubionego obecnie magazynu Saveurs n°169/2009.
Etykiety:
Kuchnia francuska,
Małże,
Owoce morza
niedziela, 21 marca 2010
Czy wysialiście już wielkanocną rzeżuchę ?
Najwyższy chyba czas, tymczasem u nas na obiad była zupa rzeżuchowa, chociaż jeśli dokładnie poszperamy w wikipedii to była to zupa z rukwi, a my na Wielkanoc wysiewamy pieprzycę siewną, bo tak naprawdę nazywają się te rośliny.
Rzeżucha wodna czyli rukiew (cresson de fontaine/Nasturtium officinale) jest w Belgii uprawiana i tak popularna, że kupicie ją w pęczku w każdym supermarkecie. W Polsce rośnie niestety tylko dziko i objęta jest ścisłą ochroną. Można ją przygotowywać podobnie jak szpinak, można dodać surowej do sałatki ale ja najbardziej lubię ją w zupie. Na 4 porcje potrzebny jest jeden pęczek, 2 średnie ziemniaki i jedna cebula. Rzeżuchę delikatnie płuczemy, osuszamy, usuwamy grubsze łodyżki i razem z poszatkowaną cebulą wrzucamy na łyżkę masła do rondelka. Powinna zwiędnąć podobnie jak szpinak i zmniejszyć objętość. Zalewamy 1.5 litra wody i dodajemy pokrojone w kostkę ziemniaki. Solimy. Po jakiejś półgodzinie warzywa powinny być miękkie. Miksujemy i przyprawiamy. Można zaciągnąć śmietanką lub mlekiem.
PS: O rukwi wspominała już kiedyś Kikkera, rukiew występowała też w pięknej sałatce na Kwestii smaku.
Rzeżucha wodna czyli rukiew (cresson de fontaine/Nasturtium officinale) jest w Belgii uprawiana i tak popularna, że kupicie ją w pęczku w każdym supermarkecie. W Polsce rośnie niestety tylko dziko i objęta jest ścisłą ochroną. Można ją przygotowywać podobnie jak szpinak, można dodać surowej do sałatki ale ja najbardziej lubię ją w zupie. Na 4 porcje potrzebny jest jeden pęczek, 2 średnie ziemniaki i jedna cebula. Rzeżuchę delikatnie płuczemy, osuszamy, usuwamy grubsze łodyżki i razem z poszatkowaną cebulą wrzucamy na łyżkę masła do rondelka. Powinna zwiędnąć podobnie jak szpinak i zmniejszyć objętość. Zalewamy 1.5 litra wody i dodajemy pokrojone w kostkę ziemniaki. Solimy. Po jakiejś półgodzinie warzywa powinny być miękkie. Miksujemy i przyprawiamy. Można zaciągnąć śmietanką lub mlekiem.
PS: O rukwi wspominała już kiedyś Kikkera, rukiew występowała też w pięknej sałatce na Kwestii smaku.
Etykiety:
Zupy
Subskrybuj:
Posty (Atom)