piątek, 29 lipca 2011

Let's find some beautiful place to get lost

Odliczam dni do urlopu. I umilam sobie czas przeglądając i sortując stare zdjęcia. To zrobiłam chyba z siedem lat temu w Chefchaouen w górach Rif... 



Do zobaczenia niebawem!

sobota, 23 lipca 2011

Mille-feuilles z bakłażana z kozim serem i miodem


Dzisiaj nie będę się rozpisywać, bo czeka mnie jeszcze trochę pracy w ogrodzie - mam dla was błyskawiczną zakąskę, więc i wpis będzie błyskawiczny. Potrzebny będzie bakłażan i świeży kozi ser, bo resztę na pewno macie w domu. Przydałoby się również trochę świeżej sałaty, ale pora taka, że pewnie każdy ma, jeśli nie w ogrodzie, to w jakiejś doniczce na balkonie lub na oknie. 




Bakłażan z kozim serem i miodem

Mille-feuilles d'aubergine au chèvre frais et miel
proporcje na 4 osoby

1 bakłażan
1 jajko
¾ szklanki mleka
140 g mąki
1 kozi lub owczy świeży serek
miód lub syrop z agawy
olej do smażenia
trochę sałaty do dekoracji talerzy
na sos vinaigrette: 3 łyżki oliwy, łyżka miodu, łyżka octu winnego, sól i pieprz

Z jajka, mleka i mąki oraz szczypty soli przygotować ciasto. Bakłażana umyć i pokroić na plastry nie grubsze niż 5 mm. Plastry bakłażana zanurzyć w cieście i smażyć na głębokim oleju, aż się ładnie przyrumienią z każdej strony. Osuszyć na papierowym reczniku. Przechowywać w ciepłeym miejscu, dopóki nie usmażymy całego bakłażana.* 

Z podanych składników przygotować sos vinaigrette. Umyć sałatę i ułożyć ją na talerzach. Na ciepłych plastrach bakłażana ułożyć plaster sera, przyprawić świeżo mielonym pieprzem oraz kilkoma kroplami miodu i przykryć drugim plastrem bakłażana. Można zrobić jedno albo i więcej pięter. Ułożyć na sałacie i polać sosem vinaigrette. 
I gotowe! Proste i bardzo smaczne – szczerze polecam.



* Bakłażana możemy usmażyć wcześniej i trzymać w jakiejśc miseczce pod przykryciem w lekko nagrzanym piekarniku. Najważniejsze, żeby plastry bakłażana były w miarę ciepłe, kiedy będziemy układać na nich ser.
 

niedziela, 17 lipca 2011

Czekoladowe gofry Pierre'a Marcoliniego

Belgia słynie ze swoich pralinek, ale musicie wiedzieć, że obok takich czekoladowych potentatów jak Godiva, Neuhaus czy choćby Leonidas istnieje cała masa mniejszych prywatnych manufaktur i wybitnych czekoladników. Jednym z bardziej uznanych jest bez wątpienia Pierre Marcolini. Jego sklep znajdziecie przy placu Sablon, z którego jest już niedaleko do brukselskiej starówki. 


 


Niektórzy powiedzą, że to wyższa półka, a co za tym idzie wyższe ceny. W końcu Marcolini to zdobywca tytułu mistrza świata wyrobów czekoladowych, a ekspozycja w jego sklepie przypomina galerię sztuki. Ale chyba jeszcze bardziej niż czekoladki cenię sobie jego czekoladowe torciki – można podziwiać jego czekoladowe kreacje na www.marcolini.be - szczególnie te czekoladowo-malinowe. Więc kiedy odkryłam, że Marcolini wydał książkę z przepisami, rzecz jasna bardzo się ucieszyłam. 
Na pierwszy ogień poszły oczywiście czekoladowe gofry.





Wyjątkowo lekkie i chrupiące. Przepis opiera się na gofrach brukselskich, Marcolini tylko go lekko zmodyfikował. Gorąco polecam! 

 

Czekoladowe gofry Pierre'a Marcoliniego
(na około 30 sztuk - to dużo, ale zapewniam, że szybko znikają z talerza)
425 g mąki
25 g cukru pudru
15 g świeżych drożdży
50 g kakao
125 g mleka w proszku
220 g miękkiego masła
3 białka 






Drożdże rozkruszamy i rozpuszczamy w 10 cl ciepłej wody. Wylewamy do miski, do której przesialiśmy mąkę, dodajemy jeszcze 60 cl ciepłej wody, mleko w proszku, kakao i wyrabiamy ciasto. Powinno być dosyć rzadkie. Odstawiamy na godzinę do wyrośnięcia.


Kiedy ciasto wyrośnie, dodajemy masło, porządnie mieszamy oraz białka ubite na sztywną pianę. I ciasto jest gotowe. Można je spokojnie wyrobić wieczorem i zostawić w lodówce na noc.

Gofry pieczemy na wysmarowanej masłem gofrownicy. Drucikiem sprawdzam czy gofry przypiekły się na chrupko i jeśli tak, układam je na kratce do wystygnięcia. Najlepsze są lekko przestudzone – wtedy są najbardziej chrupiące. Z czasem zmiękną i oklapną. Można je wtedy podpiec w tosterze (ustawionym na minimalne grzanie !) - nabiorą na nowo chrupko
ści. A jeśli wam zostaną, warto je zamrozić. Po wyjęciu z zamrażarnika wkładam je potem do nagrzanego na 200 stopni piekarnika na 8 minut. Też są pyszne.

Jak pewnie zauważyliście, nie są to wcale słodkie gofry, dlatego warto ich gorycz prze
łamać czymś słodkim i podać na przykład z lekko kwaskowatą konfiturą - my jedliśmy te gofry z brzoskwiniowo-morelową, którą Ania i Fabrice przywieźli nam z Ardèche. Sprawdzą się również lody, bita śmietana i świeże owoce, rozpuszczona ciepła czekolada - to już będzie zależało od waszego nastroju i zapasów w domu. 


Pierre Marcolini 
rue des Minimes 1
Place du Sablon 
1000 Bruxelles 
www.marcolini.be




środa, 6 lipca 2011

I znowu królik

I znowu królik, powiecie. Tak, znowu, królik jest tutaj wyjątkowo lubiany i popularny. Tym razem tradycyjny przepis z Liège – pamiętacie, wspominałam o nim, pisząc o mielonych z Liège, a teraz przyszedł czas na to emblematyczne nie tylko dla regionu Liège, ale kuchni belgijskiej w ogóle, danie. Królik prawie tak dobry jak ten Johanny z malinami i kriek'iem (na niego też przyjdzie kolej ;))
 


Królik jak w Liège 
Lapin à la liégeoise - przepis ze strony Belgogourmet
dla czterech osób

królik podzielony na 6-8 zgrabnych kawałk
ów
100 g pokrojonego boczku
kilka szalotek 

150 g rodzynek (mogą też być suszone śliwki)
ocet winny
2 łyżki syropu z Liège, który można zastąpić miodem
lub powidłami śliwkowymi
bouquet garni czyli gałązka tymianku, listek laurowy i trochę natki pietruszki
łyżeczka musztardy
trochę masła
sól i pieprz


Kilka godzin wcześniej zalać rodzynki octem winnym i odstawić. Boczek usmażyć na suchej patelni i odłożyć na bok. Na tej samej patelni rozgrzać trochę masła i przyrumienić szalotki. Kawałki królika przyprawić solą i pieprzem, obtoczyć w mące i również przyrumienić na maśle. Ułożyć kawałki królika razem z boczkiem i szalotkami w rondlu. Dodać rodzynki i ocet, tymianek, natkę i listek laurowy i ustawić na ogniu pod przykryciem. Jeśli ocet nie przykrył mięsa, dolać trochę wody lub wywaru warzywnego. Po 45 minutach dodać łyżkę syropu z Liège lub miodu oraz łyżeczkę musztardy. Gotować jeszcze przez pół godziny, aż mięso będzie miękkie i zobaczycie, że bez problemu odchodzi od kości. Doprawić wedle uznania. Sos powinien być raczej ostry niż słodki. Na samym końcu, żeby zagęścić sos, można dodać kawałek chleba (to taki belgijski sposób). Tak przygotowany królik najczęściej jest podawany i najbardziej smakuje z frytkami. 
 

sobota, 2 lipca 2011

Początek wakacji

Youppi! Mamy za sobą egzaminy, promocję do następnej klasy w kieszeni, a ponieważ na wakacje wyjechać będziemy mogli dopiero za miesiąc, synek zażyczył sobie czegoś wybitnie wakacyjnego w ten weekend. I od razu przyszła mi do głowy pasta z owocami morza, a konkretnie z kalmarami. Tych nie mamy na co dzień, a te najsmaczniejsze przyszło nam jadać na wakacjach właśnie nad morzem.




Bucatini z kalmarami
Przepis z The Young Man & The Sea Davida Pasternacka i Eda Levine'a


kilogram kalmarów

350 g makaronu
2 łyżki drobno posiekanej kolendry
2 ząbki czosnku
mała szklanka czerwonego wytrawnego wina
2 peperoncino
puszka pomidorów
garść pomidorków koktajlowych (uwielbiamy marzano)
trochę oliwy, trochę parmezanu do posypania
przyprawy




Zaczynam od oczyszczenia i opłukania kalmarów. Zagotowujemy garnek lekko osolonej wody i kiedy woda zacznie wrzeć, wrzucamy kalmary. Gotujemy jakieś 15 minut i odcedzamy. Na odrobinie oliwy podsmażamy drobno posiekany czosnek i peperoncino. Dodajemy pomidory z puszki, ostudzone i pokrojone na mniejsze kawałki kalmary. Przyprawiamy, mieszamy i skręcamy ogień. Gotujemy pod przykryciem przez 20 minut, od czasu do czasu mieszając i dolewając czerwonego wina, kiedy sos zacznie gęstnieć. Sprawdzamy, czy kalmary są już miękkie. Na końcu dodajemy pomidory koktajlowe. 
Bucatini, które możemy zastąpić spaghetti, linguine lub innym makaronem, gotujemy al dente przez 9 minut. Po odcedzeniu dodajemy do sosu i mieszamy, dolewając trochę wody z gotowania makaronu. Podajemy posypane kolendrą. 


 Smacznego i niech żyją wakacje !