piątek, 31 grudnia 2010

Świąteczna bisque czyli francuska zupa skorupiakowa

Barszcz czy zupa grzybowa? Na Wigilii u mojej Mamy nie mamy tego dylematu. Mama podaje grzybową na talerzach a barszczyk w filiżankach, uszka są obok na półmisku. Tutaj natomiast ze świąteczną kolacją absolutnie kojarzy mi się bisque czyli zupa z pancerzyków skorupiaków. Teraz kiedy można je kupić w formie mrożonki właściwie w każdym supermarkecie, z jej zrobieniem nie ma problemu. Do wersji luksusowej potrzebny będzie homar albo krab, może być mrożony. Chciałam przygotować ją z raków, ale potem przypomniałam sobie, że jadłam kiedyś w Belgii nad morzem  zupę z tych drobniutkich krewetek, jakie mamy tutaj z Morza Północnego, więc zamiast raków dwa opakowania tych maleństw powędrowały do mojego koszyka. Z obraniem ich było co prawda trochę dłubania, ale za to zupa wyszła przepyszna. 



Bisque czyli zupa skorupiakowa
(Przepis z Larousse gastronomique)
Proporcje na cztery talerze: 

pół kilograma krewetek
1 litr buliony rybnego (nie miałam, użyłam wywaru z kurczaka, bouche cousue!)
1 mała szklanka grubo posiekanej marchewki
1 mała szklanka grubo posiekanego selera naciowego
1 mała szklanka grubo pokrojonej cebuli
4 zmiażdżone ząbki czosnku
1 szklanka wytrawnego białego wina
łyżeczka przecieru pomidorowego
pieprz i sól, w razie potrzeby
¼ szklanki słodkiej śmietany
1 mała szklaneczka koniaku
trochę oliwy
ewentualnie do dekoracji: 1 łyżka posiekanego świeżego szczypiorku






Zaczynamy od obrania krewetek z pancerzyk
ów. Jakie małe czy duże by one nie były, zawsze to zabiera trochę czasu. Mięso z krewetek możemy wykorzystać do przygotowania jakiegoś innego dania albo po prostu pozostawić do dekoracji zupy. 
Oliwę rozgrzać w dużym rondlu lub na patelni na średnim ogniu i wrzucić posiekanego selera, rozgnieciony czosnek, cebulę i marchewkę. Od czasu do czasu mieszając, smażyć przez 6-8 minut, aż warzywa zaczną mieknąć. Dodać pancerzyki i porządnie wymieszać. Aromat, jaki zacznie się unosić nad patelnią będzie przepiękny. Zalać warzywa i skorupy na patelni koniakiem i podpalić. (To się nazywa flambirowanie, trochę dziwne słowo, prawda?) W czasie flambirowania będzie pachnieć jeszcze ładniej. Kiedy płomien zgaśnie, przełożyć warzywa ze skorupami do większego garnka, zalać białym winem i bulionem rybnym. (Na stronie foody.pl możecie sprawdzić, jak go przygotować. Po karpiu zostają zazwyczaj jakieś resztki. Warto zrobić z nich taki bulion i zamrozić.) Dodać przecier pomidorowy i zagotować. Przykryć, zmniejszyć płomień i gotować na małym ogniu przez 10 do 15 minut. 
Po zdjęciu z ognia, zmiksować blenderem. Przelać przez drobne sito i dokładnie przetrzeć łyżką, aby wydobyć jak najwięcej ze skorup, którym blender nie dał rady. Spróbować i w razie potrzeby dosolić, ale należy to robić bardzo ostrożnie. Owoce morza same w sobie są dosyć słone. Tuż przed podaniem wlać śmietanę. Podawać podgrzaną, można posypać szczypiorkiem, keksem śmietany lub mięsem z krewetek. 


 
 

To już chyba ostatni post w tym roku, więc życzę wam szampańskiej dzisiaj wieczorem zabawy.
A jutro napiszę jeszcze coś specjalnie na 2011.

środa, 29 grudnia 2010

Bretońskie naleśniki gryczane z wędzonym łososiem

Przyznam szczerze, że za naleśniki zabieram się przeważnie na kolację i wtedy, kiedy nie mam już żadnego pomysłu. Liczy się, żeby było szybko i prosto. Do środka trafia wtedy to, co się z lodówki nawinie, w najlepszym wypadku jest to szpinak, pieczarki i jakiś ser. Dzisiaj jest inaczej: mam urlop, ślizgawkę taką za oknem, że aż strach wychodzić z domu, no i rozwalony samochód. Jednym słowem idealne warunki, jak to napisała ostatnio Przytulanka, na siedzenie w domu i na robienie naleśników. I tym razem były to te specjalne naleśniki z mąki gryczanej, takie, jakie można zjeść w Bretanii, no ewentualnie w Normandii. Przepis na galettes zaczerpnęŀam z Larousse gastronomique, a nadzienie to już wspomnienie pewnej majówki



Galettes de sarrasin
proporcje na 15-16 naleśników:


200 g mąki gryczanej
50 g mąki pszennej
40 cl mleka
szczypta soli
1 jajko
masło najlepiej solone do smażenia 


nadzienie :
20 cl słodkiej śmietany
sok z cytryny
kilka plasterków wędzonego łososia
solirodek ze słoika w zalewie, czarna ikra, albo po prostu posiekany koperek 


Wymieszać mąkę pszenną i gryczaną w misce i dodać szczyptę soli. Jajko roztrzepac z mlekiem i dodać do miski. Dokładnie wymieszać tak aby nie było żadnych grudek. Odstawić na co najmniej półtorej godziny. Gotowe ciasto ma konsystencję bardzo gęstej śmietany.

Naleśniki smażymy na solonym maśle. Ponieważ ciasto jest bardzo gęste i niezbyt chętnie samo rozlewa się na patelni, pomagamy sobie rozsmarowując je specjalnym patyczkiem. Kiedy naleśnik zetnie się z jednej strony, przewracamy go na drugą stronę i dosmażamy. 


Śmietanę wlać do małego rondelka, podgrzać i zakwasić kilkoma kroplami soku z cytryny lub szczyptą kwasku cytrynowego (
śmietanę można też doprawić chrzanem, który fajnie pasuje do wędzonego łososia). Łososia pokroić w paseczki. Na naleśniku jeszcze na patelni układamy trochę łososia, polewamy zakwaszoną śmietaną i dodajemy albo ikrę, albo koperek albo solirodka. Zakładamy brzegi w tradycyjną kopertę i podajemy.  Popijamy oczywiście cydrem słuchając jakichś celtyckich melodii sprzed lat ;)

czwartek, 23 grudnia 2010

No i nie udało się ...

Prezenty i większość bagażu były już w samochodzie, chociaż jechać mogliśmy dopiero jutro. A śnieg jak sypał tak sypie. Nie wiem czy tak miało być, moja Mama myśli, że być może ten incydent uchronił nas przed poważniejszym wypadkiem gdzieś na autostradzie. Jakiś nieszczęśnik nie wyrobił na śliskiej drodze i rąbnął w nasz samochód. No i tyle było tej jazdy na Wigilię do domu.

Bardzo mi dzisiaj smutno, a Hania powiedziała mi ostatnio, że dobrze jest tak się blogowi wygadać.

Cieszę się, że tu zaglądacie. Dziękuję za życzenia, które już zdążyłam dostać. Ja również chciałabym wam życzyć zdrowych i pogodnych świąt Bożego Narodzenia. Obyśmy umieli cieszyć się obecnością bliskich, których tak mi w tym roku będzie brakowało, a także odetchnąć od codziennego pośpiechu i krzątaniny. Wesołych Świąt!


środa, 22 grudnia 2010

Czarna czy biała czyli dlaczego w Belgii jedzą kaszankę na święta

Kiedy zostałam po raz pierwszy w Belgii na święta, bardzo się zdziwiłam widząc zwoje kaszanki, a właściwie czarnej i białej kiszki, bo kaszy w tej kiszce nie uświadczysz, na świątecznych kiermaszach. Zastanawiałam się zawsze, co takiego ma w sobie ta kiszka, że konkuruje z foie gras i stanowi świąteczny przysmak.


Z początku wydawała mi się banalna i nijaka, dopóki nie spróbowałam jej z frytkami i duszonymi jabłkami, czyli tak zwanym tutaj compote de pommes (nie mylić z kompotem!). Takie zestawienie to w belgijskiej kuchni klasyka. Chociaż na święta Bożego Narodzenia jada się raczej boudin blanc czyli tę jasną kiszkę.



Skąd ta tradycja, spytacie. Kiedyś, bardzo bardzo dawno temu, w noc Bożego Narodzenia mnisi ważyli w wielkim kotle rodzaj gęstej postnej zupy a właściwie papki na bazie mleka, jajek i miękiszu chleba, którą częstowali przybyłych na pasterkę wiernych. Pomyślcie, jak to musiało być przyjemnie wyjść z kościoła po pasterce, i ogrzać się przy ogniu z innymi miską takiej zupy. Zwyczaj gotowania i spożywania tej potrawy nazywanej panade lub bouilli de Noël po pasterce dosyć szybko się rozpowszechnił, ale kto wpadł na pomysł wypchania kiszki tą papką, tak naprawdę nie wiadomo. Zupa, która przygotowywali mnisi była wybitnie postna. Jeśli ktoś miał świniaka, to ze świniobiciem czekano do świąt. Po pierwsze świniak na zimę miał więcej tłuszczu, a po drugie w okresie zimowym łatwiej było poradzić sobie z konserwacją mięsa. W takim świniobiciu uczestniczyła cała rodzina, jeśli nie ulica czy wieś, i gromadziło się z tej okazji wielu biednych, bo pewnych części świniaka nie dało się przechowywać, a nic wtedy nie marnowano. I tak podroby oraz krew zaczęto mieszać z zawartością kiszki i powstała ciemna bułczanka czyli boudin noir oraz jasna (boudin blanc). Samej kiszki również nie dało się zbyt długo przechowywać - żeby jej nie zmarnować, szczodrze obdzielano więc sąsiadów i biedaków. Z czasem pojawiły się inne przysmaki i ci, których było na to stać, zaczęli sięgać po inne produkty jak foie gras czy owoce morza. Ale na szczęście tradycja przetrwała i obecnie zarówno we Francji jak i w Belgii rozgrywane są zawody w przyrządzaniu boudin. Dzięki temu co roku mamy nowe rodzaje kiszki: boudin z porto i rodzynkami, z Grand Marnier i ze spekulosami, z kasztanami albo tak świąteczniej: z prawdziwkami albo i truflami.



Są jeszcze bardziej regionalne wersje, na przykład z suszonymi śliwkami albo, jak tutaj na południu Belgii w Ardenach, kiszka z kapustą, już nie biała, ale bardzo zielona, szczodrze przyprawiona gałką muszkatołową i goździkami. Jednym słowem fantazja tutejszych masarzy nie zna granic i trudno się dziwić, że taka zwyczajna kiszka trafiła do świątecznego menu, a ci, którzy jeszcze chodzą na pasterkę, po powrocie z kościoła dzielą się kawałkiem białej lub czarnej kiszki. 


poniedziałek, 20 grudnia 2010

Co robisz dzisiaj w czasie obiadu?

- Co robisz dzisiaj w czasie obiadu?
- Nie wiem, dlaczego?
- Chodźmy na spacer do parku, kanapki kupimy po drodze...

Nie mogłam sobie odmówić tej przyjemności. Zresztą sami popatrzcie. Park Leopolda pod śniegiem.

 
 

niedziela, 19 grudnia 2010

Niedzielna dziczyzna na talerzu

Za oknem sypie trzeci dzień z rzędu co w Belgii jest na tyle zjawiskowe, że omawia się to zdarzenie w wydaniu specjalnym dziennika. Biało, jest po prostu pięknie. W taki dzień nie można sobie odmówić długiego spaceru, a po spacerze rozgrzewającego gulaszu na obiad tym razem z warchlaka (marcassin), który kruszał od kilku dni w marynacie z wina i warzyw. Najlepiej z gruszkami i galaretką z porzeczek. Kolejny przepis ze świątecznego numeru Saveurs.



1 kg mięsa z młodego dzika
butelka czerwonego wytrawnego wina
1 cebula 

2 ząbki czosnku
1 marchewka
1 pomidor sparzony i obrany ze skórki
łyżeczka pieprzu brazylijskiego
2 gałązki tymianku
2 ładne gruszki
3 łyżki galaretki z czerwonych porzeczek lub konfitury
5 cl koniaku
sól i pieprz



Dwa dni wcześniej : 
Warzywa obieramy i kroimy w kostkę. Mięso kroimy jak na gulasz. Solimy, przyprawiamy pieprzem, mieszamy z pokrojoną cebulą, marchewką, czosnkiem i koniakiem. Zalewamy winem, dodajemy tymianek i wstawiamy do lodówki na dwa dni.

Po dwóch dniach: 

Przecedzamy wszystko. Oddzielamy mięso od warzyw. Podsmażamy je na rozgrzanym oleju, tak żeby się ładnie przyrumieniło. Przekładamy do rondla, w którym będziemy dusic mięso. Zalewamy marynatą z warzywami i dusimy przez dwie godziny mieszając od czasu do czasu i pilnując, żeby się nic nie przypaliło.

Gruszki obieramy i kroimy w ósemki. Rozgrzewamy masło na patelni i podsmażamy przez chwilę gruszki, posypując je rozkruszonym w moździeżu pieprzem brazylijskim. Pod sam koniec gotowania gulaszu dodajemy galaretkę lub konfiturę z porzeczek, mieszamy, doprawiamy jeśli czegoś brakuje i podajemy z gorącymi gruszkami. Po dwóch godzinach mięso jest bardzo mięciutkie i smaczne. Z dziczyzny nadal jednak wolę bażanta.


A tak było na spacerze wczoraj. Dzisiaj zdjęć nie zrobiłam, bo bez przerwy padał śnieg.


sobota, 18 grudnia 2010

Plaisirs d'hiver na placu Św. Katarzyny w Brukseli

Mało ostanio piszę a to dlatego, że ostatnio po prostu ganiam. Ponadto wszystko, co ostatnio produkuję w kuchni wydaje mi się banalne i nie warte uwagi. Tyle pięknych, świątecznych wypieków codziennie na durszlaku, nie mówiąc o pierniczkach i waszych zdolnościach manualnych w dekorowaniu, których autentycznie zazdraszczam. Ja ciągle jeszcze nie kupiłam prezentów dla najbliższych a czas leci, i nic naprawdę świątecznego nie upiekłam. Dodatkowo z niepokojem myślę o podróży do Polski w tym roku. Zima! Wyglądając wczoraj wieczorem przez okno, zastanawiałam się czy uda mi się dzisiaj dojechać do pracy. Na szczęście się udało, ale teraz znowu sypie. Nie do uwierzenia, ale mamy prawdziwą zimę w Belgii!  

W pracy atmosfera też już bardzo świąteczna. Wszyscy powoli zaczynają się rozjeżdżać do rodzinnych domów na święta. Grudzień upływa w zasadzie na spotkaniach ze znajomymi, opowieściach o naszych świątecznych tradycjach i potrawach oraz wyprawach na świąteczne kiermasze. Więc dzisiaj zamiast przepisu kilka migawek z kiermaszu na placu Św. Katarzyny w Brukseli. Zapraszam! 



Kiermasz bożonarodzeniowy kojarzy mi się nieodłącznie z zapachem grzanego wina, chociaż napić się można również grzanego piwa, na przykład krieka. 


Belgijski kiermasz to również przeróżne słodkości podgrzewane w drewnianych budkach. Są to najczęściej prażone orzechy lub migdały albo po prostu belgijskie gofry lub naleśniki. Znaleźć też można
suszone owoce. Bez zastanawiania się biorę 250 g żurawiny na ciasteczka


Było również stoisko z cougnou. To rodzaj drożdżowej chałki, którą jadamy zwykle w Belgii 25 po Wigilii na śniadanie. Swoim kształtem przypomina dziecko ciasno zawinięte w becik czyli dzieciątko Jezus. 




Przy kilku stopniach mrozu na szampana i ostrygi raczej trudno było się zdecydować, ale nieopodal placu Św. Katarzyny mieści się mała restauracyjka Nordzee. Warto tam wpaść, a właściwie przystanąć, bo miejsce przypomina bar à tapas - je się na stojąco, porcje są raczej niewielkie - na przysmaki z Morza Północnego. Jeśli chcecie się rozgrzać, to podają tam dobrą zupę rybną i coś, czego koniecznie powinniscie sprobowaś: croquettes de crevettes grises, czyli słynne krokieciki z tych małych kreweteczek, o których wam tutaj już kiedyś wspominałam. Są też oczywiście ostrygi i małże, i jak widać na zdjęciu, niskie temperatury nie odstraszają stałych bywalców. Jest to w sumie sympatyczne miejsce, gdzie można szybko i dosyć lekko się najeść w południe. 

  
Innym osobliwym przysmakiem są ślimaki, nazywane w Brukseli caricoles. Są one gotowane w specjalnym, mocno przyprawionym pieprzem wywarze z dodatkiem liści selera. 

 
Najładniej jednak pachnie i wygląda tartiflette. Dla amatorów sera podawanego na ciepło, to istne niebo w gębie. A tuż obok jest stoisko z boudin blanc, czyli białą kiszką, która jest tradycyjną bożonarodzeniową potrawą w Belgii.

 
 
Oczywiście na takim kiermaszu nie może zabraknąć atrakcji dla dzieci. Jest więc i ślizgawka i stylowa karuzela. No i te wszystkie stoiska... 

 
 

To by było na tyle z kiermaszu na placu Św. Katarzyny, który odbywa się co roku i trwa przez cały grudzień. A do świątecznych przysmaków jeszcze wrócę. Marynuję coś w lodówce od dwóch dni i jeśli tylko wyjdzie mi coś z tego fajnego, postaram się napisać. Tymczasem uważajcie na drogach, noście ciepłe szaliki i trzymajcie się zdrowo !




aaa

czwartek, 9 grudnia 2010

Przegrzebki z porami pod ciastem francuskim

O tym, że Saveurs to mój ulubiony magazyn pewnie już wspominałam. Czekam na każdy kolejny numer z niecierpliwością i ciekawością: co też przyniesie? Od kilku dni mam w domu wydanie specjalne Saveurs, świąteczne. Piękne stylizacje, bajeczne opowieści i jak zwykle bardzo ciekawe przepisy. Tradycyjne foie gras, ten lepszy drób, czyli kaczka, perliczka, przepiórki, dziczyzna, no i oczywiście skorupiaki i muszle. Czasami aż żałuję, że nie zostaję na święta tutaj. Próbuję czasami coś przemycić do naszego domowego jadłospisu, ale trudno znaleźć wielbicieli ostryg czy foie gras wśród moich bliskich. 
Dzisiaj ze świątecznego numeru Saveurs wybrałam dla was przegrzebki, stosunkowo proste a zarazem widowiskowo podane: w takich małych indywidualnych rondelkach, zapieczone pod cienką warstwą ciasta francuskiego. W piecu ciasto pięknie się podnosi, niczym puchowa pierzynka. Nawet jeśli nie macie zamiaru robić przegrzebków, warto ten pomysł wykorzystać. Można w ten sposób podać na przykład zupę cebulową i zamiast z grzankami zapiec ją właśnie pod ciastem francuskim. Będziecie mieli przy stole frajdę rozkruszając łyżką złocistą skorupkę i maczając sobie jej kawałki w sosie czy zupie. I pewnie zbierzecie masę komplementów za niebanalną prezentację. Polecam.




Przegrzebki z porami zapiekane pod ciastem francuskim dla czterech osób 

po trzy przegrzebki na osobę (moga być oczywiście mrożone)
2 ładne pory
2 cebulki szalotki
szklanka białego wytrawnego wina
szklanka gęstej słodkiej śmietany
gotowe ciasto francuskie
przyprawy, trochę masła i oleju


Cebulki obieramy i kroimy w listki. Pory kroimy na krótsze kawałki, a te na cienkie paseczki jak makaron tagliatelle lub spaghetti. Na łyżce masła podduszamy cebulkę – powinna się delikatnie zeszklić. Dodajemy pory, porządnie mieszamy i podlewamy winem. Kiedy wino odparuje, sprawdzamy czy pory są już miękkie. Jeśli nie, podlewamy jeszcze trochę wina i dusimy jeszcze przez moment, aż do odparowania wina. Kiedy uznamy, że pory są wystarczająco miękkie, dodajemy śmietanę, przyprawiamy i zdejmujemy z ognia.

Piekarnik rozgrzewamy na 210 stopni.

Przegrzebki po rozmrożeniu najlepiej opłukać pod zimną wodą i osuszyć na ściereczce. Smażymy je na porządnie rozgrzanej patelni na łyżce oleju, na silnym ogniu. Głównie chodzi o to, żeby usmażyly się z wierzchu (w srodku powinny być surowe) i żeby uzyskać ładny efekt, bo tak naprawdę przegrzebki będą piekły się jeszcze w piekarniku.

W każdym rondelku układamy trochę porów, które polewamy sosem. Na porach układamy po trzy przegrzebki na rondelek. Brzegi rondelka smarujemy roztrzepanym żółtkiem. Ciasto francuskie po wyjęciu z lodówki warto rozwałkować. Wycinamy z niego placki w formie rondelków, które następnie przyklejamy do brzegów rondelka dociskając palcami. Wierzch ciasta smarujemy roztrzepanym żółtkiem i natychmiast wsuwamy do piekarnika na 15 minut. 




Taki efekt osiągniemy po zapieczeniu. 

Merci Saveurs !





poniedziałek, 6 grudnia 2010

Zapiekane gruszki w winie

Oj bardzo świątecznie zrobiło się na blogach. Zewsząd pachnie kandyzowaną skórką i pierniczkami. Kuszą wprawną ręką lukrowane gwiazdeczki i pierniczkowe domki. Czuję się trochę jak Jaś i Małgosia, tym bardziej, że sama jeszcze żadnego piernika nie zagniotłam i nie nastawiłam. W pierwszej kolejności muszę pogodzić się ze śniegiem, który z tego co widać za oknem, nie ma zamiaru odpuścić - w środę nie pozwolił mi na noc wrócić do domu, i od tego czasu pilnuję, żeby zawsze mieć w samochodzie przynajmniej jakieś ciastka i trochę wody do picia. Więc żeby nadrobić blogowe zaległości i wprowadzić choćby odrobinę świątecznego klimatu polecam wam jeden z najnowszych klipow Coldplay, Christmas lights, i coś słodkiego, przywodzącego na myśl grzane wino (zwane popularnie przez znajomych węszonem) ze świątecznego jarmarku, a mianowicie gruszki w winie. Ale nie takie zwyczajne gruszki. Z wina przygotowujemy krem, którym zalewamy owoce, żeby je upiec w kąpieli wodnej, a na samym końcu posypujemy całość ciemnym belgijskim cukrem cassonade albo muscovado i karmelizujemy w piekarniku. Gruszki rozpłyną się wam w ustach, obiecuję.


na 4 porcje :

350 ml czerwonego wytrawnego wina
łyżka miodu lub syropu z agawy
pół łyżeczki cynamonu
pół łyżeczki mieszanki przypraw 4 smaki, na które składają się pieprz, gałka muszkatołowa, goździki i cynamon
4 ładne gruszki
100 g cukru
4 żółtka
200 ml gęstej słodkiej śmietany
trochę cukru muscovado (ja użyłam tutejszej cassonade)

Wino wlewamy do małego rondelka i zagotowujemy z łyżką miodu i podanymi przyprawami. Obieramy gruszki. Warto obrać je w ten sposób, żeby zachowały się ogonki. Będzie je można wtedy pokroić w plastry, tak żeby gruszkę rozłożyć jak wachlarz. Gruszki wkładamy na pięć minut do gotującego się wina. Odcedzamy a pozostałe w rondelku wino redukujemy do połowy. Zdejmujemy z ognia i dodajemy śmietanę.

Piekarnik ustawiamy na 160 stopni.

Żółtka ubijamy z cukrem na gładką jasną masę i na samym końcu ciągle ubijając dodajemy śmietanę z winem. Gruszki układamy w żaroodpornych niezbyt wysokich naczyniach i zalewamy masą. Ustawiamy na blaszce i pieczemy przez 15 minut w kąpieli wodnej.



Przed samym podaniem posypujemy cukrem muscovado i wstawiamy do bardzo gorącego piekarnika z włączoną górną grzałką na 5/8 minut, tak żeby cukier się ładnie skarmelizował. 






sobota, 27 listopada 2010

Sobotnia terapia mufinkowa

Jeśli nie wiecie, co począć z pestkami dyni, to zapraszam na bardzo, bardzo zielone ciasto. Można z niego zrobić na przykład mufiny albo taką najzwyczajniejszą babkę. No niekoniecznie najzwyczajniejszą, bo z olejem z pestek dyni, bardzo zdrowym zresztą i samymi pestkami. Kilka pięknych dyń udało się nam już zjeść w tym sezonie i nasuszyc trochę pestek. Ususzone pestki można uprażyć i dodać do sałatki, albo posypać nimi zupę, niekoniecznie dyniową. A jeszcze lepiej zmielić jak migdały i zrobić z nimi ciasto. Na ten przepis natknęłam się kiedyś na Delicious Days i od razu wpadł mi w oko. The incredible green cake. Albo Kernölgugelhupf
Jeśli jeszcze nie znacie, potraktujcie ten przepis jako okazję do spróbowania oleju z pestek dyni. Żaden inny nie dorówna mu w smaku. No i ta barwa. Przy tym jest niesłychanie zdrowy. Jest co prawda drogi, ale myślę, że warto mieć go w kuchni.


Ciasto z pestek dyni (Kernölgugelhupf)

100 g pestek dyni
100 g oleju z pestek dyni
250 g mąki
180 g cukru
150 g masła
4 jajka
2 płaskie łyżki proszku do pieczenia
szczypta soli
1-2 łyżki bułki tartej do wysypania formy na ciasto



Zaczynamy od uprażenia pestek dyni na suchej patelni. Jeżeli zależy wam na zielonym kolorze, postarajcie się znaleźć jak najciemniejsze pestki. Jak pestki przestygną, mielimy je w mikserze.
Piekarnik rozgrzewamy na 180 stopni. Formę na ciasto smarujemy masłem i wysypujemy bułką tartą. Ubić miękkie masło z cukrem oraz szczyptą soli. Dodać olej z pestek dyni. Porządnie wymieszać. Dodać same żółtka nadal ubijając. Na końcu dodać zmielone pestki, mąkę oraz proszek do pieczenia. W osobnej misce ubić pianę z białek i dodać do ciasta. Przelać do formy na ciasto i piec przez 50-60 minut. Mufiny z tego przepisu piekłam przez 30. Bardzo proste i zawsze ładnie wyrasta.



Dzisiaj też korzystając ze słonecznej chociaz bardzo mroźnej soboty odwiedziliśmy Muzeum Fotografii w Charleroi. Muzeum istnieje od 1987 roku. Jego siedzibą jest piekny budynek dawnego zakon karmelitów, w którego salach mieszczą się głównie wystawy stałe poswięcone historii fotografii. Dwa lata temu przy Muzeum dobudowano nowoczesny aneks i od tego czasu uważane jest za największe tego typu muzeum w Europie. Rocznie gości około dwunastu wystaw czasowych. 

 
Zdjęcia można podziwiać również w parku mieszczącym się przy Muzeum. 

Musée de la Photographie
Avenue Paul Pastur 11
6032 Charleroi