piątek, 27 stycznia 2012

Bananowy suflet

Kończąc w ostatnią niedzielę mój bananowy suflet, pomyślałam sobie, że mija właśnie rok, jak bez obaw eksperymentuję z coraz to wymyślniejszymi składnikami i wyciągam z piekarnika piękne i wyrośnięte suflety. A wszystko to dzięki Tomkowi Michalcowi, który przez kilka miesięcy wprowadzał nas w tajniki i techniki kuchni francuskiej: luzował z nami drób, oprawiał grasicę czy wędził łososia. A właściwie to dzięki BeKaPowi, od którego zaczęły się te niedzielne spotkania z Tomkiem i babeczkami. Bo jakby nie patrzeć, nasz Brukselski Klub Polek istnieje już rok, a przynajmniej dla mnie wybiła ta rocznica, bo pamiętam jak równo rok temu wyciągałyśmy z Tomkiem w kuchni u Asi piękne suflety serowe, których mogłaby nam pozazdrościć sama Julia Child. A zbieramy się nie tylko w kuchni. Rozmawiamy o książkach, spotykamy z ciekawymi ludźmi, staramy się zorganizować coś dla innych, dać coś z siebie: dużym sukcesem była zabawa choinkowa dla dzieci połączona ze śpiewaniem kolęd i dekorowaniem pierniczków, którą zorganizowałyśmy w grudniu. A w ostatnią niedzielę spotkałyśmy się z Marzeną Sową, autorką komiksowej Marzi dorastającej w blokowisku lat 80-tych. Jeśli nie znacie, to gorąco polecam, bo to trochę historia naszego pokolenia. Co prawda nigdy w papieża się nie bawiliśmy, raczej w czterech pancernych i psa, ale dywany i kryształy odkładane na czyjeś zamążpójście pamiętam. Moi dorośli belgijscy znajomi nie wstydzą się przyznać, że czytali Marzi, więc zapewniam was, że nie jest to książka wyłącznie dla dzieci ;))

A BeKaP czyli Brukselski Klub Polek otwarty jest dla wszystkich, nie tylko dla kobiet. Więcej informacji na stronie http://www.bekap.be/.





Suflet bananowy
na podstawie przepisu od Tomka:
2 raczej dojrzałe banany
15 cl mleka
2 łyżeczki cukru
laska wanilii
1 jajko + 1 białko
15 g masła
czubata łyżeczka mąki

Piekarnik rozgrzewamy na 170 stopni. W rondelku zagotowujemy mleko z cukrem i laską wanilii. Kiedy zacznie delikatnie wrzeć, zestawiamy z ognia i odstawiamy na bok.

Banany obieramy i miksujemy na purée.

Z ostudzonego mleka wyjmujemy laskę wanilii i nożykiem wydłubujemy ziarenka, które dodajemy do mleka. Trzepaczką rózgą rozprowadzamy w mleku mąkę. Używam trzepaczki, bo inaczej robią się grudki, które ciężko rozetrzeć. Ustawiamy z powrotem na ogniu i lekko podgrzewamy. Kiedy mleko zacznie gęstnieć, zdejmujemy z ognia i dodajemy purée bananowe, żółtko i 10 g masła. Porządnie mieszamy.

Ostatni etap: ubijamy pianę z dwóch białek - powinna być naprawdę sztywna. Sprawdzamy, czy jest wystarczająco sztywna, odwracając miskę do góry nogami. Delikatnie łączymy pianę z masą bananową, używając silikonowej szpatułki. Żaroodporne kokilki smarujemy masłem i wlewamy do nich masę na suflet. Kciukiem lub nożem robimy wokół brzegów naczynia mały rowek i do rozgrzanego piekarnika na 15-20 minut. W trakcie pieczenie nie otwieramy piekarnika, tylko obserwujemy przez szybkę, czy suflet ładnie się przyrumienił i urósł.



Wołamy wszystkich do stołu, bo suflet nie lubi czekać i wyciągamy z piekarnika. Podajemy natychmiast, zanim zacznie opadać.
Suflet ma z powodu banana lekko szarawy kolor, przypomina trochę miąższ świeżo upieczonego puszystego chleba. Smacznego!



niedziela, 22 stycznia 2012

Karnawałowa tarta z cykorią i ciemnym cukrem


Wybierającym się do miasta (w końcu są przeceny ;)) towarzyszy teraz znajomy energicznie wystukiwany marsz przypominający o karnawale. Co prawda tutaj w Belgii jego obchody skoncentrowane są w trzech ostatnich dniach przed rozpoczęciem wielkiego postu nazywanych tłustymi (jours gras), ale przygotowania i próby do niego rozpoczynają się dużo wcześniej. Dokładnie na sześć tygodni przed zakończeniem karnawału. Okres przygotowań nazywany jest soumonces i ma swoje specyficzne tradycje i rytuały. W pierwszą sobotę i niedzielę soumonces, bractwa przebierańców, tak zwanych Gillów, spotykają się na mieście przy dźwięku bębnów, bo tylko tych instrumentów wolno używać na początku soumances. Trochę później będzie można zabrać z domu instrumenty dęte oraz specjalne pasy obszyte dzwoneczkami, a także drewniane, ciężkie chodaki, którymi wystukuje się rytm. Tradycyjne, bogato zdobione stroje będzie można przywdziać dopiero w tłusty wtorek przed samą środą popielcową. I właściwie ten okres wolę od samego karnawału. Nie ma jeszcze wtedy turystów, a na ulicach panuje swojska i radosna atmosfera. Przechodnie chętnie gromadzą się wokół podrygujących Gillów, a ponieważ nie sposób ustać spokojnie w miejscu, po kilku minutach i oni maszerują w takt muzyki. 



Dzisiaj chcialabym zaproponowac wam wybitnie belgijską tartę: tarte aux chicons confits et à la cassonade. Jej składniki mogą zaskoczyć: spód tarty wykłada się karmelizowanymi liśćmi cykorii i zalewa masą ze śmietany i ciemnego cukru cassonade, o którym już kiedyś pisałam. Rozpusta, słowem coś w sam raz na karnawał. Tarta ta znana jest również na północy Francji, a przepis pochodzi ze strony Jean-Pierre Coffe'a. Nawiasem mówiąc, przesympatyczny pan w okularach i niezwykle barwna i ciekawa postać francuskiej sceny, autor ponad 30 książek o tematyce kulinarnej. Oryginalny przepis i filmik instruktażowy znajdziecie tutaj



Tarta z cykorią i ciemnym cukrem 
opakowanie ciasta kruchego
6 ładnych dorodnych cykorii
50 g masła 

2 łyżki octu winnego
80 g + 150 g ciemnego cukru lub cukru cassonade
20 cl słodkiej śmietany
3 jajka


Piekarnik rozgrzewamy na 180 stopni.
Opłukujemy cykorię i dokładnie osuszamy. Kroimy wzdłuż na dosyć cienkie piórka.
W rondlu rozpuszczamy trochę masła i wrzucamy pokrojoną cykorię na rozgrzane masło. Posypujemy cukrem (80 g) i dolewamy trochę wody, a jeszcze lepiej trochę piwa, jeśli macie pod ręką. Dusimy, aż cykoria będzie miękka i zacznie przypominać
na patelni coś w rodzaju konfitury cebulowej. Na samym końcu doprawiamy octem winnym.

Jajka mieszamy z resztą cukru i śmietaną.
Ciasto układamy w formie, nakłuwamy widelcem i wsuwamy na 10-12 minut do piekarnika.
Wyjmujemy, układamy połowę skonfitowanej cykorii i zalewamy połową masy. 



Ponownie wsuwamy do piekarnika na 10 minut. Wyjmujemy, sprawdzamy, czy masa delikatnie się ścięła. Jeśli tak, układamy resztę cykorii i wylewamy resztę masy. 


Z powrotem do piekarnika, tym razem na 20-25 minut. 


Podajemy lekko przestudzoną.
I na koniec zajawka z soumonces. A to dopiero początek karnawału ;))


Soumonces - 21.01.2012


poniedziałek, 16 stycznia 2012

Roszponka z pieczarkami i czosnkowym sosem

Wszyscy juz pewnie znacie roszponkę, pisała swego czasu o niej Bea, ale że sezon na te zielone kruche listki w pełni, pomyślałam sobie, że warto ją jakoś przypomnieć. Większość z nas zna pewnie roszponkę z gotowych mieszanek sałatowych, ale warto raz dla odmiany jej nie mieszać z innymi liśćmi, bo tylko wtedy będziemy mieli okazję w pełni nacieszyć się jej wyjątkowo subtelnym, lekko orzechowym smakiem. No i nie zapominajmy, że podobnie jak rukolę i szpinak, roszponkę możemy zjeść na ciepło: lekko podduszoną na odrobinie masła lub oliwy, jak kto woli, albo jeszcze lepiej w zupie. (Ciekawy przepis na zupę widziałam ostatnio u Mar.) Przyznam szczerze, że zupy nigdy nie robiłam. Ilekroć mam roszponkę w lodowce, kończy ona w misce do sałat.


Na forum ogrodniczym wyczytałam, że roszponka raz posadzona w ogrodzie albo w skrzynce na balkonie rośnie jak nakręcona. Nie ma wygórowanych wymagań i dobrze znosi przymrozki. Łatwo się rozsiewa i jak się już raz pojawi, to trudno się jej pozbyć. A przecież wiadomo, że taka z własnego ogrodu czy doniczki to najlepsza. Można ją siać przez cały rok, najczęściej jednak sieje się ją latem na zbiór jesienny albo od sierpnia do października na zbiór zimowy i wczesnowiosenny. Po 2 miesiącach można już wycinać całe roślinki tak jak szpinak, a zbiór może trwać przez całą zimę. Jednym słowem same zalety!

Zapraszam na sałatkę z roszponką z pieczarkami i czosnkowym dressingiem.
 


Roszponka z pieczarkami i czosnkowym dressingiem

micha roszponki
kilka pieczarek
można też dodać awokado

sos
ząbek czosnku
5 łyżek oleju
5 łyżek oliwy
sól
płaska łyżeczka czerwonego pieprzu

2 łyżeczki octu winnego

Czosnek drobniutko siekamy albo jeszcze lepiej rozgniatamy. Mieszamy z octem winnym, przyprawiamy solą. Dodajemy olej i oliwę. Energicznie mieszamy, aż sos uzyska konsystencję emulsji. Część ziaren czerwonego pieprzu wkruszamy, a część zachowujemy w całości w celach dekoracyjnych.




Roszponkę płuczemy i dokładnie osuszamy. Pieczarki kroimy na cienkie talarki. Mieszamy z sosem i odstawiamy na 15 minut.


Roszponka na straganie


sobota, 14 stycznia 2012

Aksamitny krem z fenkuła z szafranem i małżami


Nie wiem jak wam, ale mi się wydaje, że fenkuł nazywany również koprem włoskim, jest warzywem wyjątkowo niedocenianym w naszej kuchni (bo tak naprawdę nie wiadomo, co z nim zrobić ;)). Tymczasem można surowy pokroić w cienkie piórka, przyprawić, skropić sokiem z cytryny i oliwą. Taki surowy chrupiący smakuje mi najbardziej, dlatego tak często go podjadam, kiedy przyjdzie mi kroić to warzywo. Lekko podduszony może być ciekawym dodatkiem do ryb (jakiś czas temu były na blogu małże z fenkułem), do makaronu lub pizzy. Al forno, pokrojony na kawałlki, lekko podgotowany i zapieczony w brytfance z odrobiną masła i parmezanem. Wychodzą z niego świetne zupy, co będę starała się dowieść w tym poście ;)) Wśród jego właściwości terapeutycznych wspomnę tylko, że pobudza laktację i działa oczyszczająco i przeciwskurczowo, pobudzając wydzielanie żółci i soku żołądkowego, dlatego zalecany jest karmiącym matkom i niemowlakom cierpiącym na kolki.
Obok selera naciowego to drugie warzywo, które według mnie tak dobrze harmonizuje z małżami. Zapraszam na aksamitny krem z fenkuła.

 



Zupa z fenkuła z szafranem i małżami
4 porcje
2 fenkuły
2-3 ładne lodygi selera
1 duża cebula
2 ząbki czosnku
szczypta szafranu lub przyprawy do paelli
sól i pieprz
200 ml słodkiej niskoprocentowej śmietany
1 kg małży



Kilka ładniejszych listków kopru włoskiego zachować do dekoracji a następnie bulwy opłukać i osuszyć. Oderwać zewnętrzne najtwardsze listki. Cebulę i czosnek obrać i pokroić w piórka.

Rozpuścić w rondlu porządną łyżkę masła i wrzucić cebulę oraz czosnek. Dodać posiekaną w piórka jedną z bulw fenkuła oraz pokrojone w talarki łodygi selera i oberwane liscie fenkuła w całości. Dusić warzywa pod przykryciem na wolnym ogniu przez około 5-8 minut. Powinny się lekko zeszklić.

Opłukać muszle i dodać do duszących się warzyw. Przykryć i lekko podkręcić ogień. Po kilku minutach zamieszać i znowu przykryć. Wyłączyć ogień, kiedy wszystkie muszle się otworzą.

Drugiego fenkuła również posiekać w piórka i poddusić na łyżce masła. Dodać szafran.

Warzywa i muszle przecedzić przez drobne sito, a sok, który puściły małże dodać do duszącego się z szafranem fenkuła. Dodać również część warzyw z gotowania małży pomijając kawałki fenkuła, które gotowały się w całości. Jeśli bulionu nie starczyło, żeby przykryć warzywa, uzupełnić ciepłą wodą. Przyprawić solą i pieprzem. Zagotować i zdjąć z ognia, kiedy warzywa będą miękkie. Dolać śmietanę i dokładnie zmiksować na krem. W zależności od pożądanej gęstości dolać mleka.

Małże wyjąć z muszli i udekorować nimi zupę na talerzach lub miseczkach. Do dekoracji można również użyć warzyw z gotowania małży oraz listków fenkuła.




Gdyby było wam trudno zdobyć małże, można zastąpić ich sok bulionem przygotowanym z ekologicznej kostki rosołowej. Zamiast małży można wtedy użyć do dekoracji podsmażonych przegrzebków. Mam je zawsze mrożone w lodówce, potrafią uświetnić najzwyczajniejszą zupę. 


Zupę można podać również w mniejszych porcjach w mniej banalny sposób. Może to być początek eleganckiej kolacji.


Przepis pochodzi z belgijskiego magazynu Nest.

środa, 11 stycznia 2012

Rozgrzewające curry z bananami, rodzynkami i mango

Wpadłam na to curry w ostatnim numerze Elle à table i jeszcze w sklepie z numerem w ręku kompletowałam składniki. Curry okazało się w wykonaniu dziecinnie proste, w smaku wyjątkowo rozgrzewające, szczególnie o tej porze, kiedy trudno określić, jaka porę roku, ba nawet dnia, mamy za oknem, i do tego przyjemnie słodko-kwaśne, więc przepis podaję dalej.
Oby do wiosny ;))



Rozgrzewające curry z bananami, rodzynkami i mango
dla 4 osób
3 płaty piersi z kurczaka
2 banany
garść rodzynek
1 mango (użyłam mrożonego, za drugim razem o nim zapomniałam, więc jeśli trudne do zdobycia, można pominąć)
1 duża cebula 

1 ostra papryczka
puszka mleka kokosowego
200 g passaty pomidorowej (w sezonie mogą to być świeże pomidory)
2 łyżeczki curry 

kawałek imbiru wielkości kciuka
sól i pieprz
olej do smażenia

Mięso z kurczaka pokroić w paski. Przyprawić solą i pieprzem. Cebulę obrać i pokroić w piórka.
Rozgrzać trochę oleju w rondlu. Wrzucić pokrojonego kurczaka i delikatnie podsmażyć. Dodać cebulę, papryczk
ę, starty na tarce imbir i rodzynki. Wymieszać i przykryć przykrywką. Poddusić na delikatnym ogniu przez 5-8 minut, aż cebula zmięknie. Posypać curry w proszku, zalać mlekiem kokosowym, dodać pomidory, przykryć i gotować jeszcze przez 5-8 minut. Na samym końcu dodać pokrojone banany i mango, przyprawić wedle uznania i podawać gorące z ryżem. Można udekorować drobno posiekanym porem.



Przy okazji muszę wspomnieć o książce, którą przeglądałam wczoraj w księgarni. Wyobraźcie sobie, że długo szukałam czegoś na temat naszej polskiej kuchni po francusku z myślą o prezencie dla przyjaciółki. Dzisiaj wpadła mi w ręce wydana w listopadzie w Szwajcarii przez wydawnictwo Noir sur blanc książka Wiktorii Bosc, która -, jak wyczytałam z okładki - jest dziennikarką i fotografką, córką Beaty Tyszkiewicz (nie wiedziałam, że pani Beata ma tyle zdolnych córek ;)).
Przekartkowałam ją w pośpiechu i znalazłam i naszą kochaną ogórkową, i zasmażane buraczki i sos tatarski do jajek, że nie wspomnę o pierogach i bigosie - krótko mówiąc dużo naszej domowej tradycyjnej kuchni.
Myślę, że pewnie niedługo komuś ją sprezentuję, chyba, że znacie jakieś inne publikacje warte uwagi (???) po francusku lub angielsku.


czwartek, 5 stycznia 2012

Muszle na stół - wszystkiego dobrego w Nowym Roku !


Bez czego trudno wam wyobrazić sobie sylwestrowy wieczór? 
Według mnie nie może być sylwestra bez szampana. Bez ostryg i owoców morza. I w końcu towarzystwa przyjaciół*którzy podobnie jak ja uwielbiają kręcić się po kuchni ;)).

Mam nadzieję, że i wy bawiliście się świetnie w sylwestrowy wieczór i weszliście pewnym krokiem w 2012. Nie miałam jeszcze okazji złożyć wam życzeń! Wszystkiego dobrego! Oby był to pomyślny i szczęśliwy rok, obfitujący w same cudowne chwile, odkrycia i nowe doświadczenia kulinarne! Niech pasja gotowania przynosi wam mnóstwo satysfakcji, gromadząc waszych bliskich i przyjaciół wokół waszego stołu. I oby nie zabrakło nam nigdy kulinarnych inspiracji ;))


Zapraszam was na małą wycieczkę po Marché des Lices w Rennes w Bretanii, gdzie spędziliśmy w tym roku Sylwestra. 31 grudnia przed stoiskami sprzedawców ostryg ustawiały się tam długachne kolejki (jak po karpia ;)), a kto wstał za późno, zastał puste skrzynki. Owoce morza moż­na kupić tutaj bezpośrednio od hodowców, a wybór i świeżość produktów przyprawia o zawrót głowy i co najgorsze, niesamowicie pobudza apetyt;)). Zewsząd było słychać rozmowy: A przegrzebki robisz jak? Z masłem i czosnkiem? Trzy tuziny poproszę. Znajomi żartowali, że zrobiłam tyle zdjęć, że mogłabym zilustrować przewodnik po owocach morza. No prawie ;)) Zresztą sami popatrzcie. Dzisiaj pierwsza jego część: muszle.


Zacznę od tego, że uwielbiam zapach i smak ostryg. Wiele osób twierdzi, że ostrygi to obrzydlistwo, chociaż nigdy w życiu nie odważyli się ich spróbować. No cóż, ich strata, ostrygi stanowią bowiem wyjątkowo wartościowy i zdrowy pokarm dla naszego organizmu, o niespotykanej nigdzie w przyrodzie zawartości cennych pierwiastków i witamin. 



Legendarna, afrodyzjakalna reputacja ostryg sięga niepamiętnych czasów, ostrygi są bowiem bogate w białko, a także w cynk, który bierze czynny udział w procesie produkcji nasienia oraz wspomaga produkcję testosteronu, a co za tym idzie, powoduje zwiększenie libido. Ponadto ostrygi zawierają również tak cenne dla naszego zdrowia fosfor, wapń, jod, żelazo i masę witamin. Oczywiście najlepiej jeść je na surowo, delikatnie skropione sokiem z cytryny lub limonki. Można je podać również z sosem vinaigrette lub z posiekanymi szalotkami, co kto woli. A jeśli nadal dla was to nie do przełknięcia, są jeszcze sposoby na ostrygi na ciepło, marynowane, wędzone lub w galantynie. Jeśli chodzi o przepisy, na mnie nie liczcie: najbardziej smakują mi same i eksperymentować z  ostrygami nie zamierzam. 

Warto wiedzieć, że 90 % spożywanych w Europie ostryg pochodzi z Francji. Do Belgii owoce morza sprowadzane są zarówno z Francji jak i z holenderskiego regionu Zelandia, chociaż lata temu po wyjątkowe podobno ostrygi przyjeżdżano z daleka do belgijskiej Ostendy. W skali światowej ostrygowym potentatem są oczywiście Chiny - w końcu to Chińczycy wynaleźli sos ostrygowy;)) (ponad 3.5 miliona ton rocznie, którymi rozkoszuje się potem cały Daleki Wschód, z Japonią i Koreą Południową na czele. Dla porównania we Francji produkcja wynosi  zaledwie 150 tys. ton) 

Te niekształtne, powyginane muszle giganty nazywane są końskimi kopytami (pied de cheval). Ważą średnio po 300 g, a niektóre okazy osiągają wagę półtora kilograma. Nie cieszą się jednak zbyt wielkim powodzeniem: otwarcie takiej ostrygi nawet przy użyciu specjalnego noża to nie lada wyczyn.  


Ostrygi belońskie (huîtres de Bélon) hodowane u ujścia rzeki Bélon w Bretanii to prawdziwy rarytas. Są płaskie, a kształt muszli przypomina trochę przegrzebki. Wyróżnia je bardzo delikatny, lekko orzechowy posmak. 

 
Ostrygi to bardzo rozległy temat i jeszcze kiedyś na pewno do nich wrócę. Przejdźmy jednak do przystępniejszych cenowo mięczaków. Obok małży, najpopularniejsze są małże dywanowe (ang. Clams, fr. palourdes), bliższe nam chyba pod włoską nazwą vongole, oraz przypominające nasze bałtyckie muszle sercówki (ang. Cockles, fr. coques). Gdyby był wam potrzebny przepis na makaron z vongole, odsyłam do nieocenionej Kuchni pod wulkanem.



Po kolei: małże (omułki), małże dywanowe, sercówki i szczypce kraba.


Przegrzebek glycimeris nazywany morskim migdałem (ang. Dog Cockles, fr. amandes de mer). Przez długie lata jego mięso uważano za gorszej jakości, stąd było to często pożywienie biedaków, co też odzwierciedla angielska nazwa tego przegrzebka: dog cockle.




A to już pobrzeżki (ang. Periwinkles, fr. bigorneau) zwane też brzegówkami. Jak wskazuje ich nazwa, żyją w strefie przybrzeżnej, co zmusza je do życia w niezwykle twardej i odpornej na uszkodzenia muszelce. Je się je podobnie jak ślimaki, wyciągając mięso specjalnie zakończonym widelczykiem lub wykałaczką.



 



Tych muszli chyba nie muszę wam przedstawiać: to bogate w żelazo Saint Jacques czyli przegrzebki, jedne z moich ulubionych, a obok jeżowce, które podobnie jak ostrygi można jeść na surowo. 


Do szczególnie osobliwych należą z pewnością muszle słuchotki (ormeaux) nazywane też uchowcami, od lat poławiane nie tylko jako przysmak kulinarny, ale i cenione ze względu na piękny kolor masy perłowej jako surowiec do wyrobu biżuterii i do inkrustacji. Ich wielkimi amatorami są japońscy mistrzowie sushi. Podobnie jak ostrygi je się je na surowo. Występują niestety coraz rzadziej. Ich cena sięga obecnie 50 euro.




Stragany ze skorupiakami. Zauważyliście, jak masywne są szczypce homara z prawej strony w porównaniu z lewą? Lewa para szczypiec służy homarowi do przytrzymywania złapanych łupów, podczas gdy prawa, masywniejsza i silniejsza do rozgniatania ich na mniejsze kawałki. Dobrze, że spętano je elastyczną gumką ;)) 




Obok owoców morza widzieliśmy też masę ryb. Przyglądaliśmy się z ciekawością i nieukrywanym podziwem, jak sprawnymi, szybkimi ruchami handlujący rybami zdejmują filety z soli. Całe szczęście, że było w miarę ciepło, bo nie wyobrażam sobie robić tego przy minusowych temperaturach.




A ta fotogeniczna rybka to żabnica. Francuzi nazywają ją również diabłem morskim - diable de mer. Piękna, prawda? Nawet wyszczerzyła zęby do zdjęcia.


Targ na Place des Lices w Rennes istnieje od XVII wieku. Plac otaczają typowe dla bretońskich malowniczych miasteczek budynki szachulcowe, przypominające znany w Polsce pruski mur. Miasto dba, by targ zachował swój wyjątkowo lokalny charakter. Dominują produkty regionalne i sezonowe. Żeby dosta
ć imbir, trzeba się było trochę popytać. Szkoda tylko, że zabrakło słońca...
Targ odbywa się co tydzień w sobotę.

 
  

Jak myślicie? Rabarbar?


 

Kupno cydru zostawiliśmy sobie na koniec i niemiłosiernie głodni, objuczeni workami muszli wróciliśmy do domu szykować sylwestrową kolację;))


A w identyfikacji morskich frykasów pomogła mi oczywiście Wikipedia oraz portal e-ryby.eu.


* Tu powinnam wystosować specjalne podziękowania za zaproszenie, wspólnie spędzony czas i te wszystkie wspaniałości na stole - szczególnie za kapłona, warzywa w curry, semifredo i mikołajowe fryty – oj jest co wspominać ;))