środa, 30 czerwca 2010

Ciastka basbousa z Egiptu

Przeglądając jeden z ostatnich numerów Saveurs, natknęłam się na jak zwykle urzekający w tym magazynie fotoreportaż z Egiptu oraz przepis na ciastka zwane basbousa. Poszperałam trochę w Internecie i okazuje się, że są znane i popularne nie tylko w Afryce Północnej ale właściwie we wszystkich krajach basenu Morza Śródziemnego, i pewnie nie jednej osobie przypomną wakacje spędzone kiedyś w Grecji albo Turcji. Podobnie jak większość słodkości w krajach arabskich ciastka nasączane są syropem i są dosyć klejące, ale przepis z Saveurs spodobał mi się, bo ciastka nie są wcale tak strasznie słodkie i mdlące. Pomyślałam sobie, że będzie to ciekawa propozycja deserowa w ramach naszej mundialowej akcji Smaki Afryki.

na blaszkę ciasta:
2 jajka
1 szklanka mąki
1 szklanka kaszy manny lub semoliny
1 szklanka zmielonych drobno migdałów
1 szklanka mleka
¾ szklanki miękkiego masła
2 torebki drożdży w proszku (7 g)

na syrop:
pół szklanki soku z cytryny
kilka łyżek miodu lub syropu z agawy

Kaszę mannę, mąkę, migdały i drożdże w proszku wsypujemy do miski. Mieszamy. Dodajemy miękkie masło, jajka i mleko, i wyrabiamy. Ciasto rozprowadzamy na wyłożonej pergaminem blaszce. Blachę wstawiamy do nagrzanego do 150 stopni piekarnika i pieczemy ciasto 45 minut. Z syropu lub miodu i soku z cytryny gotujemy syrop. Jeśli syrop jest za gęsty, możemy rozprowadzić go trochę wodą. Upieczone ciasto zalewamy ostudzonym syropem. Gdy syrop wsiąknie kroimy ciasto w romby lub kwadraty i wyjmujemy z blaszki.


Według mnie fajnie smakuje, jeśli podamy je z lodami albo jeszcze lepiej jakimś owocowym lekko kwaskowatym sorbetem.


A propos mundialowej gorączki, czy wasi koledzy w pracy też prowadzą taką tablicę z wynikami?






poniedziałek, 21 czerwca 2010

Mafe z Senegalu na pierwszy dzień (kalendarzowego) lata

Poniedziałek 21 czerwca. Niby pierwszy dzień lata a na drodze szaro, buro, niczym w październiku. Z porannej ramówki zniknęła moja ulubiona poranna audycja i rozweselający głos Vanessy Klak. Termometr pokazuje zaledwie dziesięć stopni. Do tego korek i pewnie znowu spóźnię się do pracy. W takiej sytuacji nie pozostaje mi nic innego jak pomyśleć o ciepłym, cudownym mafe, które pałaszowaliśmy wczoraj na obiad, a które sobie odgrzejemy jeszcze dzisiaj wieczorem. Jestem spóźniona z tyloma sprawami, ciągle gonię, ale o mafe muszę napisać z marszu, bo jest po prostu boskie i niesł ychanie sycące. Zachęcam do spróbowania. Potrawa jednogarnkowa i beztalerzowa. Prosta i serdeczna jak prosta i serdeczna musi być kuchnia Senegalu. Biesiadnicy gromadzą się wokół misy z jedzeniem, każdy sięga łyżką po kolejne kęsy i nikt nie odchodzi głodny.




Mafe dla czterech albo i więcej osób:
1 kg mięsa (Może to być wołowina, jagnięcina albo kurczak. Ja wybrałam wołowinę. Możemy również pominąć zupełnie mięso i przygotować wersję warzywną mafe.)
2 cebule
czosnek
4-5 marchewek
połówka młodej kapusty
2 bataty (albo dynia)
4-5 rzepek
słoiczek koncentratu pomidorowego
kostka bulionowa (Jak podaje Mamadou z Afryka.org, kostka Maggi i koncentrat pomidorowy są w Senegalu składnikami praktycznie nie do ominięcia.)
200 g pasty arachidowej (Powinna to być Dakatine (Peanut butter), ale pewnie u nas nie do zdobycia, więc myślę, że masło orzechowe będzie ok, chociaż jest na pewno słodsze niż oryginalna pasta arachidowa)
przyprawy
olej arachidowy
1 ostra papryczka chili



Mięso kroimy w kostkę, solimy, podsmażamy na rozgrzanym oleju partiami i przekładamy do rondla, w którym będziemy potem gotować mafe. Do ostatniej partii mięsa dodajemy pokrojoną cebulę i czosnek. Chwilę podsmażamy i przekładamy do mięsa. Warzywa obieramy i kroimy na większe kawałki. Wszystko wkładamy do garnka razem z chili, zalewamy wodą , tak żeby przykryć wszystkie składniki i zagotowujemy. Dodajemy koncentrat, kostkę bulionową , pieprz i solimy. Zostawiamy na 30 minut. Pastę arachidową  rozprowadzamy z kilkoma łyżkami gorącej wody, tak żeby ją trochę rozpuścić. Wlewamy do mafe i mieszamy. Jak pojawią  się oczka tłuszczu z pasty na powierzchni, potrawa gotowa. Podajemy z ryżem. My zjedliśmy po prostu z chlebem. Było pyszne ale ciekawa jestem, co by powiedział o tym mafe Mamadou.









piątek, 18 czerwca 2010

Truskawki w czekoladzie na rynku a u nas ptysie

W maju i w czerwcu czekoladziarnie brukselskiej starówki kuszą nie tylko pralinami i goframi, ale również truskawkami w  czekoladzie. Truskawki kąpią się w czekoladowym fondue a potem można je delikatnie posypać wiórkami kokosowymi albo utłuczonymi w moździerzu orzeszkami pistacjowymi. W zielonym im jeszcze ładniej. Warto spróbować w domowych warunkach, bo to przecież nic skomplikowanego. Można tez nabić truskawki bądź inne owoce, na przykład banany, na patyczki i będą szaszłyki w sam raz na kinder party.



Sezon truskawkowy w pełni, na durszlaku przepisy na serniki na zimno, tarty, musy  i przetwory, więc Belgia od kuchni też coś postanowiła zaproponować na truskawkowy sezon 2010. Będą to ptysie. Zainspirowała mnie trochę Anoushka ptysiami wytrawnymi z cheddarem, makiem i papryką, do tego jeszcze napisała, że to wbrew pozorom nic trudnego, więc zabrałam się do roboty i oto efekty.



Ptysie z kremem z mascarpone i białej czekolady i z truskawkami

ciasto ptysiowe:
125 ml mleka
125 ml wody
100 g masła
150 g maki
4 jajka
1 płaska łyżeczka cukru
szczypta soli

krem:
400 g serka mascarpone
100 g białej czekolady
laska wanilii

Zaczynamy od podgrzania wody i mleka w rondelku. Dodajemy cukier, szczyptę soli i masło. Kiedy w rondelku zacznie wrzeć, zdejmujemy z ognia i dodajemy mąkę energicznie mieszając drewnianą łyżką aż masa zacznie odstawać od ścianek rondelka. Dodajemy pierwsze jajko i mieszamy tak aby połączyć wszystkie składniki. Potem kolejne jajko i znowu porządnie mieszamy aż do uzyskania jednolitej konsystencji.
Piekarnik rozgrzewamy na 200°C. Blaszkę wykładamy papierem i formujemy ptysie. Możemy posłużyć się szprycą albo po prostu łyżeczką. Zachowujemy spore odstępy między ptysiami, gdyż ptysie bardzo rosną i potem przyklejają się do siebie. Pieczemy przez 10 minut w temperaturze 200°, a potem przez kolejne 20 w 180°C. Wyciągamy i studzimy.
Teraz krem: czekoladę rozpuszczamy albo w mikrofali albo w kąpięli wodnej i studzimy. Dodajemy mascarpone i ziarenka wanilii i mieszamy. Oceniamy krem: jesli jest według was za mało słodki, można dodać jeszcze białej czekolady albo cukru pudru. Ptysie przekrawamy na pół i napełniamy kremem wsuwając jednocześnie plasterki truskawek. Możemy przypudrować je cukrem pudrem.
Z podanych proporcji wyszły mi całkiem spore 24 ptysie.



aaa

środa, 16 czerwca 2010

10 zdjęcie czyli łąka margerytek w Brukseli

Zdjęcie może nie jest dziesiąte, bo chyba o to w tej zabawie chodzi, ale było za to zrobione 10 czerwca. Bo kto by się oparł takiej łące w samym środku miasta?


Taka właśnie jest Bruksela.




Pomyślałam sobie, że to mogłoby być pytanie konkursowe, gdybym zapytała o budynek, ktory widać za domkiem z pomalowanej na biało cegły, ale to by była chyba za łatwa zagadka ;)

Dziękuję za zaproszenie do zabawy Lidce blogującej na 4 ręce i zapraszam teraz Szellkę z Chillibite oraz Pelę z Zapiskow kuchennych Peli. 



aaa

wtorek, 15 czerwca 2010

Pesto z pokrzyw i podagrycznika ze słonecznikiem

W ostatnią niedzielę Bénédicte namówiła nas na wycieczkę na wieś pod Namur i na zbieranie pokrzyw i podagrycznika. To znaczy mnie nie trzeba było wcale namawiać, ale byli wśród nas sceptycy. Mieliśmy nazbierać również czarnego bzu. Byłam bardzo ciekawa, jak Bénédicte zamierza potem wykorzystać te zbiory i przyznam szczerze, że kiedy przystąpiliśmy do degustacji podobnej do tapenady ciemnej pasty, nie byłam w stanie odgadnąć z czego jest zrobiona. Bénédicte przygotowała dla nas coś w rodzaju pesto lub pasty z ziarenek słonecznika, liści pokrzyw i podagrycznika (tartinade de tournesol aux orties et égopodes). A ponieważ przygotowana w pięć minut tartinade zrobiła na mnie spore wrażenie, postanowiłam ukręcić podobną!



Pasta ze słonecznika, pokrzyw i podagrycznika
100 g słonecznika
50g pokrzyw albo podagrycznika (można pół na pół tak jak zrobiła Bénédicte)
2 ząbki czosnku
olej słonecznikowy
sól i pieprz

Ziarenka słonecznika namoczyć i pozostawić na co najmniej trzy godziny a najlepiej na całą noc. Uzbroić się w rękawiczki i z koszyczkiem wybrać się na pokrzywy. Zbieramy pokrzywy, ktore jeszcze nie zakwitły. Nie będzie nam potrzebny nożyk ani sekator, gdyż zbieramy tylko główki pokrzyw najwyżej do trzeciego rzędu liści od góry. W tym miejscu łodyżka jest jeszcze stosunkowo delikatna i łatwo ją złamać palcami. Po powrocie do domu robimy przegląd zbiorów. Zazwyczaj z pokrzywami przynosimy do domu po kilkanaście muszek, kilka mrówek, zdarzy sie jakaś gąsieniczka albo pająk, które musimy potem wypuścić na wolność. Mogą się nam również zaplątać jakieś trawki i listki. Przystępujemy do płukania pokrzyw. Dobrze jest je pózniej odcisnąć w wyżymarce do sałaty albo po prostu osuszyć na papierwym ręczniku bądz ściereczce.
Odcedzić ziarenka słonecznika. Obrać czosnek. Zmiksować razem wszystkie składniki, doprawić solą i pieprzem. W razie potrzeby dolać oleju - gęstość zależy od was.




Ta pasta, bo nazwa pesto zarezerwowana jest raczej dla bazylii, jest najlepsza jako zakąska w oczekiwaniu aż nam się mięso na ruszcie upiecze. Smarujemy nią chleb, krakersy albo bruschettę. Smacznego !



Podagrycznik to jadalna roślina z gatunku selerowatych. Rośnie prawie wszędzie. W ogródkach traktowana jest jako chwast. Młode liście podagrycznika mają goryczkowaty smak i zawierają mnóstwo witamin. Można z nich zrobić sałatkę albo zupę.

Przy okazji niesamowicie ciekawych rzeczy o jadalnych roślinach można dowiedzieć się z bloga Sauvagement-Bon.

Merci Bénédicte!

Recette en français: tartinade de tournesol aux orties et égopodes


aa

sobota, 12 czerwca 2010

Mundial w RPA czyli posmakuj Afryki

No i zaczęło się: przy dźwiękach Waka Waka rozpoczęliśmy Mundial 2010. A ponieważ po raz pierwszy impreza odbywa się na kontynencie afrykańskim i przy okazji sporo będzie się mówiło o Afryce i jej problemach, mam taką nadzieję, przyszło mi do głowy, że i moglibyśmy zainteresować się bliżej potrawami z czarnego lądu.




Dla mnie to kuchnia niesamowicie egzotyczna i ciekawa. Nowe smaki, nazwy, zapachy, przyprawy – tyle interesujących, nowych rzeczy do odkrycia. Dlatego zapraszam was do grzebania w gromadzonych przez lata przepisach, szperania w sieci, wypytywania znajomych i smakowania kuchni afrykańskiej! Umówmy się, że gotujemy od rozpoczęcia Mundialu do jego końca a więc przez prawie cały miesiąc. Da nam to wystarczająco dużo czasu, żeby znaleźć i zaopatrzyć się, jeśli zajdzie taka potrzeba, w mniej dostępne i znane składniki. Gorąco polecam lekturę strony Afryka.org, na której znajdziecie również przepisy. Przypomnę, że na mojej stronie był kiedyś kurczak Yassa z Senegalu, gdyby ktoś miał ochotę spróbować. Obiecuję po zakończeniu akcji przygotować zeszycik ze zgromadzonymi przepisami. Do akcji zapraszam również osoby, które nie posiadają swoich blogów kulinarnych a lubią dzielić się przepisami na przykład na Galerii Potraw Gazety czy na CinCin.  Proszę, podawajcie oryginalne nazwy potraw oraz kraj pochodzenia. W razie potrzeby jestem dostępna pod adresem miss_coco(małpa)gazeta.pl.



A oto gotowy kod html do skopiowania i wklejenia na własnej stronie www.





A dla tych, którzy jeszcze nie słyszeli WAKA WAKA:




środa, 9 czerwca 2010

Tatar z łososia z imbirem, awokado i mango

Żeby zostać bliżej wyżyn sztuki kulinarnej, chciałam wam dzisiaj pokazać tatara z łososia. Tatara przygotował na Culinariach Sang Hoon Degeimbre z restauracji L'air du temps.
Taki tatar to w sumie dosyć powszechne i banalne danie. Każdy umie chyba drobniutko pokroić łososia i go przyprawić, ale sposób, w jaki podał to danie Degeimbre to już wyższa szkoła jazdy, żeby nie powiedzieć spektakl. Trudno doprawdy to opisać, ale spróbuję. Kiedy tatar z łososia już gotowy czekał w lodówce, szef sięgnął po szklane owalne półmiski, które przykrył przezroczystą folią spożywczą. Zrobił to w taki sposób, że folia tworzyła niemalże niezauważalną powierzchnię, a brzegi folii były dyskretnie przyklejone do ścianek naczynia. To na tej powierzchni z folii uformował następnie porcje tatara, które udekorował pojedynczymi listkami sałat i ziół. Przed podaniem napompował ciepłego dymu – można powiedzieć, że łosoś dodatkowo się lekko podwędził a naczynie wypełniło dymem. Najpiękniejsze było potem to, że przy każdym dotknięciu foliowej powierzchni widelcem, przez malutkie nacięcie uwalniała się smuga dymu. Było to niezwykle efektowne i widowiskowe, i radzę zajrzeć wam do rubryki Latest photos na samym dole strony Sang Hoon Degeimbre'a, żeby zobaczyć, jaki rodzaj kuchni uprawia. Tymczasem u mnie tatar z łososia w nieco bardziej banalnym wydaniu, ale wszystkie ingrediencje samego tatara dokładnie tak jak w przepisie mistrza.



Tatar z łososia w werynce
dla 6 osób:
200 g świeżego łososia
drobniutki szczypiorek
malutki kawałeczek świeżego imbiru
1 ładne awokado albo nawet dwa
ładny pomidor
mango
mała cebulka szalotka
cytryna albo limonka
100 g śmietany kremówki
trochę pasty wasabi
odrobina oliwy
sól i pieprz

Łososia dosyć drobno siekamy, podobnie postępujemy z cebulką i częścią szczypiorku. Na bardzo drobnej tarce ścieramy imbir oraz skórkę z połówki sparzonej cytryny. Mieszamy sok z połówki cytryny z oliwą, dodajemy imbir, skórkę z cytryny, szczypiorek, cebulkę i na końcu mięso z łososia. Wstawić do lodówki na kilka godzin.

Żeby było elegancko i szykownie, tatara radzę podać w takich malutkich pucharkach, które przez ostatnie lata były tutaj dosyć modne. I chociaż niektórzy twierdzą, że werynki (bo tak je nazywamy - z francuskiego verrines) są już has been, widziałam je na Culinariach. Wnioskuję więc, że nadal goszczą na eleganckich przyjęciach i są w stanie, jeśli są tylko odpowiednio przygotowane, zrobić na gościach odpowiednie wrażenie.

Na samym spodzie układamy pokrojone kawałki awokado i pomidora. Awokado możemy lekko doprawić solą, pieprzem albo nawet chili. Następnie w zależności od wielkości naszych pucharków, układamy porcję tatara z łososia. Liczy się prezentacja dania, więc starajcie się ulepić jakąś zgrabną kuleczkę lub coś w tym stylu. Ponownie układamy kilka kawałków awokado, pomidora i koniecznie, nie zapomnijcie o nim, kilka kawałków świeżego mango. Ze śmietany ubijamy chantilly. 100 g to taka śmieszna ilość, że radzę to robić ręcznie trzepaczką. Jak tylko poczujecie, że śmietana gęstnieje, dodajemy odrobinę pasty wasabi i nadal ubijamy. Próbujemy i  wedle upodobań dodajemy jeszcze wasabi, albo po prostu doprawiamy solą i pieprzem. Jak już bita śmietana osiągnie pożądany przez nas smak i konsystencję, dekorujemy każdy z pucharków zgrabniutkim kleksem śmietany i posypujemy drobno posiekanym szczypiorkiem. Wstawiamy do lodówki i serwujemy tego samego dnia.



Kilka uwag:
1. Wiele osób obawia się surowego mięsa czy ryb. Można w takim wypadku użyć łososia wędzonego, nie będzie jednak to już tatar. Można tez spróbować pół na pół: 100 g łososia świeżego i 100 g wędzonego. Przyznaję, że sama kiedyś nie potrafiłam przełknąć surowego mięsa – dzisiaj uwielbiam wszelkie carpaccio i tatary, jak i krwiste befsztyki.
2. Jeśli nie macie pasty wasabi, można ją zastąpić naszym rodzimym tartym chrzanem.
3. Taka werynka wydaje się dosyc skomplikowana w realizacji - zapewniam, że nie i że zawsze można poeksperymentować w zależnosci od sezonu. Na przyklad awokado zastąpić zielonymi szparagami.
4. Nazwa werynka może budzić zdziwienie, ale jak inaczej to słowo przetłumaczyć? Mamy terrine i terynę, pèlerine i pelerynę. Więc verrine daje werynkę. Chyba, że macie ciekawsze tłumaczenie...?
5. Czy wiecie, że polska nazwa awokado to smaczliwka wdzięczna ?

aaa

niedziela, 6 czerwca 2010

Tagliatelle ze szparagów


Tym razem tagliatelle ze szparagów a nie tagliatelle ze szparagami. Danie podpatrzone na Culinariach na stoisku Mario Eliasa z restauracji Cor de chasse w Barvaux-sur-Ourthe.
Białe szparagi w roli głównej, pokrojone na bardzo cienkie plastry jak tagliatelles, podduszone na maśle, z kawałeczkami boczku, posypane na końcu wiórkami sera mimolette. Zadziwiająco proste i zadziwiająco smaczne. Gdyby nie obieranie szparagów, powiedziałabym, że danie robi się w pięć minut.


na 3 porcje

500 g białych szparagów
100 g wędzonego boczku pokrojonego w drobną kostkę
kawałeczek sera mimolette
sól i pieprz
łyżka masła

Zaczynamy od obierania szparagów obieraczką do warzyw. Tą samą obieraczką następnie paskujemy szparagi, jakbyśmy nie mogli przestać ich obierać, tak żeby wyszły długie cienkie paski jak makaron tagliatelle. Rozgrzewamy w rondlu łyżkę masła i wrzucamy pokrojone szparagi. Na sąsiedniej patelni bez tłuszczu prażymy boczek. Mieszamy na obu patelniach. Delikatnie solimy szparagi. Delikatnie, gdyż boczek dosoli je później. Trochę świeżego pieprzu z młynka. Próbujemy szparagi - ważne, żeby zostały lekko chrupiące w ustach. Układamy szparagi na głębokich talerzach, posypujemy prażonym boczkiem i kilkoma wiórkami sera. (Myślę, że mógłby to być również parmezan jeśli nie uda się wam znaleźć mimolette)


Z innych zadziwiających dań widziałam foie gras poêlé podane z coulis rabarbarowym i piernikiem. Postaram się zdobyć przepis ;) 
 
aaa

piątek, 4 czerwca 2010

Kulinarny weekend w Brukseli

O tym, że w Belgii ludzie lubią dobrze jeść może świadczyć ilość organizowanych imprez kulinarnych. W Brukseli nie sposób się nudzić. Po prostu raj dla smakoszy i zakręconych na punkcie jedzenia i wszystkiego, co jest związane z jego przygotowaniem foodies!

W najbliższy weekend mają się odbyć dwie bardzo ciekawe imprezy. W centrum wystawowym Tour & Taxis rozpoczęły się już wczoraj CulinariaSquare. Do udziału w imprezie zaproszono kilkunastu najlepszych belgijskich szefów (w sumie 26 gwiazdek Michelina). Każdy z nich przygotowuje wraz ze swoim zespołem jakąś potrawę. Bezpośrednio w akcji będzie można podglądać między innymi takich mistrzów jak Pierre Marcolini oraz Lionel Rigolet z Comme chez soi. Obok nich wśród wystawców pojawiają się dystrybutorzy produktów i sprzętu agd.


Organizatorzy obiecują również warsztaty kulinarne, będzie można zaopatrzyć się w najlepszej jakości wina, sery i inne specjały, zobaczyć ostatnie gadżety smega, krupsa czy nespresso. Nawet dla dzieciaków przewidziano specjalny kącik KIDchenSquare. Wstęp kosztuje 13 euro na miejscu i 10 w przedsprzedaży, ale żeby załapać się na pełne menu (4 dania z 4 menu do wyboru) trzeba zapłacić 45 euro (40 w przedsprzedaży w Internecie).





Całkiem niedaleko, bo pod Atomium, odbywa się Euroferia. To coroczne święto kuchni i tradycji rodem z Hiszpanii odbywa się juz po raz osiemnasty. Można będzie nie tylko spróbować paelli, ale również posłuchać dobrej muzyki albo obejrzeć pokazy sevillanas.

Będą tłumy, to pewne, ale warto się wybrać tym bardziej, że zapowiada się cudownie słoneczny weekend.
My na pewno skorzystamy, żeby rozpalić grilla w ogrodzie ;)
Bon WE !



 
 
 
 
 
 

wtorek, 1 czerwca 2010

Tarta z brązowym cukrem cassonade

W Belgii nie tylko piwo może być jasne lub ciemne. Jest jeszcze cassonade czyli cukier, który znajdziecie tutaj w prawie każdej kuchni. Zapytajcie przeciętnego Belga o ulubione smaki z dzieciństwa, o typowy podwieczorek. Być może wymieni chleb z masłem posypany cassonade.


Bez cassonade nie byłoby ciastek speculoos. Cukrem cassonade doprawia się większość duszonych w Belgii na piwie mięs. W Gandawie przekłada się cassonade mastellen (rodzaj bułeczek), które następnie sprasowuje się żelazkiem. Są jeszcze wafelki z cassonade, tarty, gofry, że nie wspomnę o naleśnikach. Jeszcze gorące na patelni smaruję delikatnie masłem, posypuję tym ciemnym cukrem  i polewam sokiem z cytryny. A niektórzy po prostu zawinięte naleśniki z cassonade maczają w kawie, podobnie jak Francuzi swoje rogaliki.
Cassonade pojawiła się w Belgii w drugiej połowie XIX wieku, kiedy to Karl Graeffe, aby wyżywić coraz liczniejszą rodzinę, przekwalifikował się i kupił cukrownię buraczaną. To on wpadł na pomysł mieszania nierafinowanego cukru z melasą, dzięki czemu uzyskał mieszankę o ciepłym miodowo-bursztynowym kolorze i konsystencji pomady. Tak więc belgijska cassonade ma już ponad 150 lat i chociaż po pierwszej wojnie światowej, kiedy na froncie zginęli spadkobiercy Graeffe'a, rodzinne przedsiębiorstwo zostało wchłonięte przez potężne Cukrownie Tirlemont, sam produkt, jego oryginalna nazwa i opakowanie przetrwało do dziś.


Jasna wersja cassonade przypomina wyglądem piasek na plaży. Ciemna to brązowy i jakby wilgotny cukier pozornie niewiele różniący się od znanego nam cukru muscovado. Jest jednak bardziej lepki w dotyku i bardzo szybko się rozpuszcza. Cassonade znajdziemy również na północy Francji pod nazwą vergeoise, kochają ją również Kanadyjczycy. Na początek proponuję oryginalną tartę z cukrem cassonade i myślę, że nic się nie stanie, jeśli cassonade z przepisu zastąpicie cukrem muscovado.





Tarta z cukrem cassonade (tarte à la cassonade)

na ciasto:
300 gr mąki
2 łyżki oleju
2 łyżki mleka
125 gr masła o temperaturze pokojowej
1 żółtko

na masę:
300 g cukru cassonade lub brązowego cukru muscovado
300 ml gęstej słodkiej śmietany
3 łyżki mąki
1 jajko

Ciasto zagnieść najzwyczajniej pod słońcem mieszając wszystkie składniki. Wyłożyć spód foremki formując niewysoki brzeg i odłożyć do lodówki na godzinkę. W międzyczasie przygotować masę i rozgrzać piekarnik (180°C). W rondelku podgrzać połowę śmietany z cukrem, tak żeby cukier się rozpuścił. Ostudzić. Jajko roztrzepać z resztą śmietany i przelać śmietanę z cukrem do jajka rozbitego ze śmietaną. Na końcu dodać mąkę. Następnie wylać na podpieczony spód. (Podpiekam go wcześniej w piekarniku przez 10-15 minut w temperaturze 180°C). Włożyć z powrotem do piekarnika na 20 minut. Podajemy jeszcze lekko ciepłą, ale przestudzona też jest pyszna. Fantastycznie pasują do niej lody waniliowe. Do cukrowej masy możemy dodać posiekane włoskie orzechy.


a



aaa