czwartek, 25 sierpnia 2011

Najlepsze ślimaki są na Placu Djemaa el-Fna.

Najlepsze ślimaki na świecie muszą być na Placu Djemaa el-Fna, sądząc po zainteresowaniu przy obwoźnym stoisku z aromatycznym bulionem i muszelkami. A nie byłabym sobą, gdybym sama tego nie sprawdziła. 

 

W smaku bulion zupełnie przypomina ten, w którym przygotowuje się ślimaki morskie w Belgii. Ale o ile tradycyjny belgijski bulion aromatyzuje się w prosty sposób łodygami selera i świeżo mielonym pieprzem, o tyle nie sposób wymienić przypraw i składników, które składają się na bulion w Marrakeszu. Jest tam i świeża mięta, i zielona herbata, kmin rzymski, sproszkowany imbir, piołun, korzeń lukrecji, że nie wspomnę o skórce z pomarańczy. Nawet jeśli ciężko będzie wam wydziobać z muszelki choćby jednego ślimaka, warto kupić małą porcję dla spróbowania samego bulionu. Podobno jest bardzo zdrowy i zabija wszystkie mikroby, zapewniała nas znajoma pielęgniarka. 


A gdyby nie przypadły wam do gustu ślimaki, to za 6-8 dirhamów, czyli niecałe euro, można napić się świeżo wyciskanego soku z niesamowicie soczystych i słodkich marokańskich pomarańczy, których absolutnie nie da się porównać z tymi w sklepach u nas. 
No cóż, zwiedzanie to nie tylko podziwianie miejsc i zabytków. To jak zwykle w moim przypadku uczta dla oczu i podniebienia. 

 

W Medynie wzrok przyciagają barwne, misternie usypane kopczyki zmielonych przypraw. Jest tam i szafran, kurkuma, rajskie ziarno, kozieradka, cynamon, liczne odmiany pieprzu i najrozmaitsze mieszanki do tadżinów. I oczywiście słynny raz el hanout, na który składa się prawie 30 rozmaitych przypraw! W końcu Maroko to prawdziwe korzenno - ziołowe królestwo! Objuczone koszami mięty, pietruszki i kolendry porykujące osiołki to codzienny w Medynie widok. A obok stosy daktyli i fig, suszone owoce, no i te wszystkie łakocie ze zmielonych migdałów, orzechów, sezamu i miodu, od których trzeba bez przerwy odganiać wyjątkowo natrętne osy. 

 
 

Zagubieni po raz kolejny w labiryncie Medyny, (bo nie sposób się tam nie zgubić, ale uwaga: zgubić się tam, to jest właśnie cała przygoda i sama przyjemność;)) chłoniemy jej atmosferę. Okrzyki, nawoływania, przemykające miedzy przechodniami skutery, zapachy wydobywające się z pieca, rozmowy z napotkanymi sprzedawcami, targowanie się – to wszystko w niesamowity sposób oddziaływuje na naszą wyobraźnię. 



W języku francuskim jest takie słowo, które pozwala opisać ten stan: dépaysement. W pewien sposób oszołomieni egzotyką i specyfiką tego miejsca, tracimy poczucie czasu, czujemy się jakby przeniesieni w inną epokę. 

 

Pod wieczór mamy wrażenie, że całe miasto ciągnie w jedno miejsce.  
Square? Square ? – wypytują gotowi do pomocy malcy. A na placu ludzie zbierają się już w kręgach wokół zaklinaczy węży i wszelkiej maści bajarzy i grajków, dziewczęta gromadzą się wokół przepowiadających przyszłość wróżbiarek, roznegliżowane turystki wyciągają dłonie lub stopy po tatuaż z henny. Sprzedawcy jedzenia przekrzykując się nawzajem, uwijają się obok wygłodniałych klientów. Pachnie pieczona jagnięcina, dymią mergezy na buchającym ogniem ruszcie.
Wierzcie mi, trudno oprzeć się urokowi na potęgę tętniącego życiem Placu Djemaa el-Fna i Medyny, i jeszcze trudniej się rozstać. Nazajutrz musimy wcześniej wstać: czeka nas długa i kręta droga w góry, ale o tym później. 


Marrakesz w nowoczesnej wersji: przepiękny dworzec kolejowy. 


8 komentarzy:

  1. ach te kolory! a jak czytałam opis bulionu ze ślimakami i tego soku pomarańczowego to ślinkę przełykałam, tak barwnie to opisałaś.

    Przypraw bym pewnie nakupiła dla samych kolorów, potem pewnie nie wiedziałabym co z nimi robić :)))
    super wyprawa!!!!

    Pozdrawiam
    Monika
    www.bentopopolsku.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  2. Piekne, kolorowe zdjecia + barwna opowiesc... Ech, zachcialo mi sie podrozowac :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Zdziwiło mnie, że Marrakesz istnieje również we współczesnej i to interesującej wersji. U mnie też bliskowschodnie klimaty :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Nigdy nie jadłam ślimaków ale wszystko przede mną bo staram się próbować wszystkiego. Świetne zdjęcia :)

    OdpowiedzUsuń
  5. No proszę, ślimaki powiadasz, bo ja myślałam, że kuchnia marokańska to same tadżiny… A co do ślimaków, to nie wiem, czy bym się odważyła ;)
    Już chyba raczej poproszę sok pomarańczowy.

    OdpowiedzUsuń
  6. Ach na takie slimaki to bym sie skusila. Jadlam jeden raz i byly okropnie przesolone, tak, ze nawet nie zdolalam poczuc jak smakuja.

    OdpowiedzUsuń
  7. Oj... mimo iż jestem otwarta na nowe smaki, jadłam nawet żabki, to ślimaki kojarzą mi się z oślizłymi szkodnikami w moim ogródku...ale może kiedyś ;-) Ale do Maroka z chęcią bym się wybrała :-) Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  8. Śliczne zdjęcia :) I bardzo ciekawa relacja, doszłam do końcu i żałowałam, ze się skończyło.

    OdpowiedzUsuń