środa, 30 czerwca 2010

Ciastka basbousa z Egiptu

Przeglądając jeden z ostatnich numerów Saveurs, natknęłam się na jak zwykle urzekający w tym magazynie fotoreportaż z Egiptu oraz przepis na ciastka zwane basbousa. Poszperałam trochę w Internecie i okazuje się, że są znane i popularne nie tylko w Afryce Północnej ale właściwie we wszystkich krajach basenu Morza Śródziemnego, i pewnie nie jednej osobie przypomną wakacje spędzone kiedyś w Grecji albo Turcji. Podobnie jak większość słodkości w krajach arabskich ciastka nasączane są syropem i są dosyć klejące, ale przepis z Saveurs spodobał mi się, bo ciastka nie są wcale tak strasznie słodkie i mdlące. Pomyślałam sobie, że będzie to ciekawa propozycja deserowa w ramach naszej mundialowej akcji Smaki Afryki.

na blaszkę ciasta:
2 jajka
1 szklanka mąki
1 szklanka kaszy manny lub semoliny
1 szklanka zmielonych drobno migdałów
1 szklanka mleka
¾ szklanki miękkiego masła
2 torebki drożdży w proszku (7 g)

na syrop:
pół szklanki soku z cytryny
kilka łyżek miodu lub syropu z agawy

Kaszę mannę, mąkę, migdały i drożdże w proszku wsypujemy do miski. Mieszamy. Dodajemy miękkie masło, jajka i mleko, i wyrabiamy. Ciasto rozprowadzamy na wyłożonej pergaminem blaszce. Blachę wstawiamy do nagrzanego do 150 stopni piekarnika i pieczemy ciasto 45 minut. Z syropu lub miodu i soku z cytryny gotujemy syrop. Jeśli syrop jest za gęsty, możemy rozprowadzić go trochę wodą. Upieczone ciasto zalewamy ostudzonym syropem. Gdy syrop wsiąknie kroimy ciasto w romby lub kwadraty i wyjmujemy z blaszki.


Według mnie fajnie smakuje, jeśli podamy je z lodami albo jeszcze lepiej jakimś owocowym lekko kwaskowatym sorbetem.


A propos mundialowej gorączki, czy wasi koledzy w pracy też prowadzą taką tablicę z wynikami?






poniedziałek, 21 czerwca 2010

Mafe z Senegalu na pierwszy dzień (kalendarzowego) lata

Poniedziałek 21 czerwca. Niby pierwszy dzień lata a na drodze szaro, buro, niczym w październiku. Z porannej ramówki zniknęła moja ulubiona poranna audycja i rozweselający głos Vanessy Klak. Termometr pokazuje zaledwie dziesięć stopni. Do tego korek i pewnie znowu spóźnię się do pracy. W takiej sytuacji nie pozostaje mi nic innego jak pomyśleć o ciepłym, cudownym mafe, które pałaszowaliśmy wczoraj na obiad, a które sobie odgrzejemy jeszcze dzisiaj wieczorem. Jestem spóźniona z tyloma sprawami, ciągle gonię, ale o mafe muszę napisać z marszu, bo jest po prostu boskie i niesł ychanie sycące. Zachęcam do spróbowania. Potrawa jednogarnkowa i beztalerzowa. Prosta i serdeczna jak prosta i serdeczna musi być kuchnia Senegalu. Biesiadnicy gromadzą się wokół misy z jedzeniem, każdy sięga łyżką po kolejne kęsy i nikt nie odchodzi głodny.




Mafe dla czterech albo i więcej osób:
1 kg mięsa (Może to być wołowina, jagnięcina albo kurczak. Ja wybrałam wołowinę. Możemy również pominąć zupełnie mięso i przygotować wersję warzywną mafe.)
2 cebule
czosnek
4-5 marchewek
połówka młodej kapusty
2 bataty (albo dynia)
4-5 rzepek
słoiczek koncentratu pomidorowego
kostka bulionowa (Jak podaje Mamadou z Afryka.org, kostka Maggi i koncentrat pomidorowy są w Senegalu składnikami praktycznie nie do ominięcia.)
200 g pasty arachidowej (Powinna to być Dakatine (Peanut butter), ale pewnie u nas nie do zdobycia, więc myślę, że masło orzechowe będzie ok, chociaż jest na pewno słodsze niż oryginalna pasta arachidowa)
przyprawy
olej arachidowy
1 ostra papryczka chili



Mięso kroimy w kostkę, solimy, podsmażamy na rozgrzanym oleju partiami i przekładamy do rondla, w którym będziemy potem gotować mafe. Do ostatniej partii mięsa dodajemy pokrojoną cebulę i czosnek. Chwilę podsmażamy i przekładamy do mięsa. Warzywa obieramy i kroimy na większe kawałki. Wszystko wkładamy do garnka razem z chili, zalewamy wodą , tak żeby przykryć wszystkie składniki i zagotowujemy. Dodajemy koncentrat, kostkę bulionową , pieprz i solimy. Zostawiamy na 30 minut. Pastę arachidową  rozprowadzamy z kilkoma łyżkami gorącej wody, tak żeby ją trochę rozpuścić. Wlewamy do mafe i mieszamy. Jak pojawią  się oczka tłuszczu z pasty na powierzchni, potrawa gotowa. Podajemy z ryżem. My zjedliśmy po prostu z chlebem. Było pyszne ale ciekawa jestem, co by powiedział o tym mafe Mamadou.









piątek, 18 czerwca 2010

Truskawki w czekoladzie na rynku a u nas ptysie

W maju i w czerwcu czekoladziarnie brukselskiej starówki kuszą nie tylko pralinami i goframi, ale również truskawkami w  czekoladzie. Truskawki kąpią się w czekoladowym fondue a potem można je delikatnie posypać wiórkami kokosowymi albo utłuczonymi w moździerzu orzeszkami pistacjowymi. W zielonym im jeszcze ładniej. Warto spróbować w domowych warunkach, bo to przecież nic skomplikowanego. Można tez nabić truskawki bądź inne owoce, na przykład banany, na patyczki i będą szaszłyki w sam raz na kinder party.



Sezon truskawkowy w pełni, na durszlaku przepisy na serniki na zimno, tarty, musy  i przetwory, więc Belgia od kuchni też coś postanowiła zaproponować na truskawkowy sezon 2010. Będą to ptysie. Zainspirowała mnie trochę Anoushka ptysiami wytrawnymi z cheddarem, makiem i papryką, do tego jeszcze napisała, że to wbrew pozorom nic trudnego, więc zabrałam się do roboty i oto efekty.



Ptysie z kremem z mascarpone i białej czekolady i z truskawkami

ciasto ptysiowe:
125 ml mleka
125 ml wody
100 g masła
150 g maki
4 jajka
1 płaska łyżeczka cukru
szczypta soli

krem:
400 g serka mascarpone
100 g białej czekolady
laska wanilii

Zaczynamy od podgrzania wody i mleka w rondelku. Dodajemy cukier, szczyptę soli i masło. Kiedy w rondelku zacznie wrzeć, zdejmujemy z ognia i dodajemy mąkę energicznie mieszając drewnianą łyżką aż masa zacznie odstawać od ścianek rondelka. Dodajemy pierwsze jajko i mieszamy tak aby połączyć wszystkie składniki. Potem kolejne jajko i znowu porządnie mieszamy aż do uzyskania jednolitej konsystencji.
Piekarnik rozgrzewamy na 200°C. Blaszkę wykładamy papierem i formujemy ptysie. Możemy posłużyć się szprycą albo po prostu łyżeczką. Zachowujemy spore odstępy między ptysiami, gdyż ptysie bardzo rosną i potem przyklejają się do siebie. Pieczemy przez 10 minut w temperaturze 200°, a potem przez kolejne 20 w 180°C. Wyciągamy i studzimy.
Teraz krem: czekoladę rozpuszczamy albo w mikrofali albo w kąpięli wodnej i studzimy. Dodajemy mascarpone i ziarenka wanilii i mieszamy. Oceniamy krem: jesli jest według was za mało słodki, można dodać jeszcze białej czekolady albo cukru pudru. Ptysie przekrawamy na pół i napełniamy kremem wsuwając jednocześnie plasterki truskawek. Możemy przypudrować je cukrem pudrem.
Z podanych proporcji wyszły mi całkiem spore 24 ptysie.



aaa

środa, 16 czerwca 2010

10 zdjęcie czyli łąka margerytek w Brukseli

Zdjęcie może nie jest dziesiąte, bo chyba o to w tej zabawie chodzi, ale było za to zrobione 10 czerwca. Bo kto by się oparł takiej łące w samym środku miasta?


Taka właśnie jest Bruksela.




Pomyślałam sobie, że to mogłoby być pytanie konkursowe, gdybym zapytała o budynek, ktory widać za domkiem z pomalowanej na biało cegły, ale to by była chyba za łatwa zagadka ;)

Dziękuję za zaproszenie do zabawy Lidce blogującej na 4 ręce i zapraszam teraz Szellkę z Chillibite oraz Pelę z Zapiskow kuchennych Peli. 



aaa

wtorek, 15 czerwca 2010

Pesto z pokrzyw i podagrycznika ze słonecznikiem

W ostatnią niedzielę Bénédicte namówiła nas na wycieczkę na wieś pod Namur i na zbieranie pokrzyw i podagrycznika. To znaczy mnie nie trzeba było wcale namawiać, ale byli wśród nas sceptycy. Mieliśmy nazbierać również czarnego bzu. Byłam bardzo ciekawa, jak Bénédicte zamierza potem wykorzystać te zbiory i przyznam szczerze, że kiedy przystąpiliśmy do degustacji podobnej do tapenady ciemnej pasty, nie byłam w stanie odgadnąć z czego jest zrobiona. Bénédicte przygotowała dla nas coś w rodzaju pesto lub pasty z ziarenek słonecznika, liści pokrzyw i podagrycznika (tartinade de tournesol aux orties et égopodes). A ponieważ przygotowana w pięć minut tartinade zrobiła na mnie spore wrażenie, postanowiłam ukręcić podobną!



Pasta ze słonecznika, pokrzyw i podagrycznika
100 g słonecznika
50g pokrzyw albo podagrycznika (można pół na pół tak jak zrobiła Bénédicte)
2 ząbki czosnku
olej słonecznikowy
sól i pieprz

Ziarenka słonecznika namoczyć i pozostawić na co najmniej trzy godziny a najlepiej na całą noc. Uzbroić się w rękawiczki i z koszyczkiem wybrać się na pokrzywy. Zbieramy pokrzywy, ktore jeszcze nie zakwitły. Nie będzie nam potrzebny nożyk ani sekator, gdyż zbieramy tylko główki pokrzyw najwyżej do trzeciego rzędu liści od góry. W tym miejscu łodyżka jest jeszcze stosunkowo delikatna i łatwo ją złamać palcami. Po powrocie do domu robimy przegląd zbiorów. Zazwyczaj z pokrzywami przynosimy do domu po kilkanaście muszek, kilka mrówek, zdarzy sie jakaś gąsieniczka albo pająk, które musimy potem wypuścić na wolność. Mogą się nam również zaplątać jakieś trawki i listki. Przystępujemy do płukania pokrzyw. Dobrze jest je pózniej odcisnąć w wyżymarce do sałaty albo po prostu osuszyć na papierwym ręczniku bądz ściereczce.
Odcedzić ziarenka słonecznika. Obrać czosnek. Zmiksować razem wszystkie składniki, doprawić solą i pieprzem. W razie potrzeby dolać oleju - gęstość zależy od was.




Ta pasta, bo nazwa pesto zarezerwowana jest raczej dla bazylii, jest najlepsza jako zakąska w oczekiwaniu aż nam się mięso na ruszcie upiecze. Smarujemy nią chleb, krakersy albo bruschettę. Smacznego !



Podagrycznik to jadalna roślina z gatunku selerowatych. Rośnie prawie wszędzie. W ogródkach traktowana jest jako chwast. Młode liście podagrycznika mają goryczkowaty smak i zawierają mnóstwo witamin. Można z nich zrobić sałatkę albo zupę.

Przy okazji niesamowicie ciekawych rzeczy o jadalnych roślinach można dowiedzieć się z bloga Sauvagement-Bon.

Merci Bénédicte!

Recette en français: tartinade de tournesol aux orties et égopodes


aa

sobota, 12 czerwca 2010

Mundial w RPA czyli posmakuj Afryki

No i zaczęło się: przy dźwiękach Waka Waka rozpoczęliśmy Mundial 2010. A ponieważ po raz pierwszy impreza odbywa się na kontynencie afrykańskim i przy okazji sporo będzie się mówiło o Afryce i jej problemach, mam taką nadzieję, przyszło mi do głowy, że i moglibyśmy zainteresować się bliżej potrawami z czarnego lądu.




Dla mnie to kuchnia niesamowicie egzotyczna i ciekawa. Nowe smaki, nazwy, zapachy, przyprawy – tyle interesujących, nowych rzeczy do odkrycia. Dlatego zapraszam was do grzebania w gromadzonych przez lata przepisach, szperania w sieci, wypytywania znajomych i smakowania kuchni afrykańskiej! Umówmy się, że gotujemy od rozpoczęcia Mundialu do jego końca a więc przez prawie cały miesiąc. Da nam to wystarczająco dużo czasu, żeby znaleźć i zaopatrzyć się, jeśli zajdzie taka potrzeba, w mniej dostępne i znane składniki. Gorąco polecam lekturę strony Afryka.org, na której znajdziecie również przepisy. Przypomnę, że na mojej stronie był kiedyś kurczak Yassa z Senegalu, gdyby ktoś miał ochotę spróbować. Obiecuję po zakończeniu akcji przygotować zeszycik ze zgromadzonymi przepisami. Do akcji zapraszam również osoby, które nie posiadają swoich blogów kulinarnych a lubią dzielić się przepisami na przykład na Galerii Potraw Gazety czy na CinCin.  Proszę, podawajcie oryginalne nazwy potraw oraz kraj pochodzenia. W razie potrzeby jestem dostępna pod adresem miss_coco(małpa)gazeta.pl.



A oto gotowy kod html do skopiowania i wklejenia na własnej stronie www.





A dla tych, którzy jeszcze nie słyszeli WAKA WAKA:




środa, 9 czerwca 2010

Tatar z łososia z imbirem, awokado i mango

Żeby zostać bliżej wyżyn sztuki kulinarnej, chciałam wam dzisiaj pokazać tatara z łososia. Tatara przygotował na Culinariach Sang Hoon Degeimbre z restauracji L'air du temps.
Taki tatar to w sumie dosyć powszechne i banalne danie. Każdy umie chyba drobniutko pokroić łososia i go przyprawić, ale sposób, w jaki podał to danie Degeimbre to już wyższa szkoła jazdy, żeby nie powiedzieć spektakl. Trudno doprawdy to opisać, ale spróbuję. Kiedy tatar z łososia już gotowy czekał w lodówce, szef sięgnął po szklane owalne półmiski, które przykrył przezroczystą folią spożywczą. Zrobił to w taki sposób, że folia tworzyła niemalże niezauważalną powierzchnię, a brzegi folii były dyskretnie przyklejone do ścianek naczynia. To na tej powierzchni z folii uformował następnie porcje tatara, które udekorował pojedynczymi listkami sałat i ziół. Przed podaniem napompował ciepłego dymu – można powiedzieć, że łosoś dodatkowo się lekko podwędził a naczynie wypełniło dymem. Najpiękniejsze było potem to, że przy każdym dotknięciu foliowej powierzchni widelcem, przez malutkie nacięcie uwalniała się smuga dymu. Było to niezwykle efektowne i widowiskowe, i radzę zajrzeć wam do rubryki Latest photos na samym dole strony Sang Hoon Degeimbre'a, żeby zobaczyć, jaki rodzaj kuchni uprawia. Tymczasem u mnie tatar z łososia w nieco bardziej banalnym wydaniu, ale wszystkie ingrediencje samego tatara dokładnie tak jak w przepisie mistrza.



Tatar z łososia w werynce
dla 6 osób:
200 g świeżego łososia
drobniutki szczypiorek
malutki kawałeczek świeżego imbiru
1 ładne awokado albo nawet dwa
ładny pomidor
mango
mała cebulka szalotka
cytryna albo limonka
100 g śmietany kremówki
trochę pasty wasabi
odrobina oliwy
sól i pieprz

Łososia dosyć drobno siekamy, podobnie postępujemy z cebulką i częścią szczypiorku. Na bardzo drobnej tarce ścieramy imbir oraz skórkę z połówki sparzonej cytryny. Mieszamy sok z połówki cytryny z oliwą, dodajemy imbir, skórkę z cytryny, szczypiorek, cebulkę i na końcu mięso z łososia. Wstawić do lodówki na kilka godzin.

Żeby było elegancko i szykownie, tatara radzę podać w takich malutkich pucharkach, które przez ostatnie lata były tutaj dosyć modne. I chociaż niektórzy twierdzą, że werynki (bo tak je nazywamy - z francuskiego verrines) są już has been, widziałam je na Culinariach. Wnioskuję więc, że nadal goszczą na eleganckich przyjęciach i są w stanie, jeśli są tylko odpowiednio przygotowane, zrobić na gościach odpowiednie wrażenie.

Na samym spodzie układamy pokrojone kawałki awokado i pomidora. Awokado możemy lekko doprawić solą, pieprzem albo nawet chili. Następnie w zależności od wielkości naszych pucharków, układamy porcję tatara z łososia. Liczy się prezentacja dania, więc starajcie się ulepić jakąś zgrabną kuleczkę lub coś w tym stylu. Ponownie układamy kilka kawałków awokado, pomidora i koniecznie, nie zapomnijcie o nim, kilka kawałków świeżego mango. Ze śmietany ubijamy chantilly. 100 g to taka śmieszna ilość, że radzę to robić ręcznie trzepaczką. Jak tylko poczujecie, że śmietana gęstnieje, dodajemy odrobinę pasty wasabi i nadal ubijamy. Próbujemy i  wedle upodobań dodajemy jeszcze wasabi, albo po prostu doprawiamy solą i pieprzem. Jak już bita śmietana osiągnie pożądany przez nas smak i konsystencję, dekorujemy każdy z pucharków zgrabniutkim kleksem śmietany i posypujemy drobno posiekanym szczypiorkiem. Wstawiamy do lodówki i serwujemy tego samego dnia.



Kilka uwag:
1. Wiele osób obawia się surowego mięsa czy ryb. Można w takim wypadku użyć łososia wędzonego, nie będzie jednak to już tatar. Można tez spróbować pół na pół: 100 g łososia świeżego i 100 g wędzonego. Przyznaję, że sama kiedyś nie potrafiłam przełknąć surowego mięsa – dzisiaj uwielbiam wszelkie carpaccio i tatary, jak i krwiste befsztyki.
2. Jeśli nie macie pasty wasabi, można ją zastąpić naszym rodzimym tartym chrzanem.
3. Taka werynka wydaje się dosyc skomplikowana w realizacji - zapewniam, że nie i że zawsze można poeksperymentować w zależnosci od sezonu. Na przyklad awokado zastąpić zielonymi szparagami.
4. Nazwa werynka może budzić zdziwienie, ale jak inaczej to słowo przetłumaczyć? Mamy terrine i terynę, pèlerine i pelerynę. Więc verrine daje werynkę. Chyba, że macie ciekawsze tłumaczenie...?
5. Czy wiecie, że polska nazwa awokado to smaczliwka wdzięczna ?

aaa