wtorek, 18 maja 2010

Pieczone nad morzem ryby z morskim szpinakiem

Ostatni długi weekend spędziliśmy nad morzem w Zatoce Sommy, więc dzisiaj ciekawostki kulinarne z tamtego regionu i fotki. Za przewodnikiem powtórzę, że Zatoka Sommy w Pikardii uznawana jest za jedną najpiękniejszych zatok na świecie i całkowicie się z tym zgadzam. Są tu i łąki, i słone bagna, lasy, bezkresne piaszczyste plaże oraz urzekające i dzikie wybrzeże klifowe. Surowszy od śródziemnomorskiego klimat przez długie lata odstraszał letników, dzięki czemu miejsce to uchowało się przed nadmierną eksploatacją przez masowy przemysł turystyczny i zachowało swój dziki unikalny charakter. Jednym słowem idealne miejsce, żeby odpocząć, oderwać się trochę od rzeczywistości i zapomnieć o problemach, tym bardziej, że dopisało słoneczko na niebie, którego nam ostatnio brakowało.

Absolutnym odkryciem były dla mnie występujące w Zatoce Sommy słonolubne jadalne roślinki. Znałam już solirodka (salicorne), którego jedliśmy kiedyś w Bretanii, jednak na miejscu okazało się, że będziemy musieli zadowolić się solirodkiem w occie ze słoika, bo sezon się jeszcze nie rozpoczął. Na targu znaleźliśmy jednak liście astra solnego nazywanego również morskim szpinakiem. Z obawy, że zwiędnie mi w rondlu jak szpinak, kupiłam tej zieleniny aż kilogram. Starczyło nam na obiad i jeszcze przywieźliśmy trochę do domu. Czeka teraz zamrożony na jakąś specjalną okazję.

Nie wiadomo, dlaczego liście astra solnego nazywane są w Pikardii oreilles de cochon, bo świńskich uszu zupełnie nie przypominają. Z wyglądu są raczej podobne do liści babki lancetowatej. Są jednak dużo grubsze i bardziej mięsiste gdyż roślinka ta magazynuje w nich sporo wody. Pokryte charakterystycznym białym nalotem mają delikatny orzechowy smak oraz chrupką konsystencję. Potraktowałam je najprościej jak było można: dusiły się przez jakieś 20 minut na łyżce masła w rondlu. Okazały się idealnym dodatkiem do labraksa i kilku makrelek, które kupiliśmy w porcie w Le Crotoy, a które nasmarowane cytryną i oliwą trafiły prosto na ruszt.


Do Le Crotoy warto wybrać się również, by obejrzeć zatokę w czasie odpływu. Morze jest tak daleko, że plaża przypomina bezkresną pustynię. W oddali majaczą jedynie sylwetki zbieraczy muszli brodzących w powstałych w czasie odpływu kałużach.



Do Le Crotoy jeździliśmy również po gâteau battu, czyli ubijane ciasto. Jest to rodzaj wyrośniętej leciutkiej drożdżowej broszki pieczonej w metalowej formie w kształcie kucharskiej budyniówki. Ciasto należy ubijać przez co najmniej 15 minut, stąd nazwa.


Kiedy jedziemy nad morze, obiecuję sobie, że będziemy jeść wyłącznie ryby i owoce morza. Tym razem było trochę inaczej. Zatoka Sommy słynie z jagnięciny agneau de pré salé. Stada owiec pasą się na słonych łąkach a aromatyzowana morską solą trawa, nadaje ich mięsu jedyny w swoim rodzaju smak.

Na przeciwległym do Le Crotoy brzegu leży Saint Valery sur Somme. To stąd wyruszał Wilhelm Zdobywca na podbój Anglii. Po spacerku wąskimi brukowanymi uliczkami średniowiecznej starówki trafiliśmy do naleśnikarnii Les Remparts, gdzie można zjeść tradycyjne galettes z mąki gryczanej. Do Bretanii co prawda daleko, ale o jakości serwowanych tam dań, niech świadczy fakt, że już przed otwarciem ustawia się tam kolejka, żeby zająć stolik. W Les Remparts można również kupić sobie na pamiątkę zawekowanego solirodka oraz konfitury z owocód rokitnika (argousier).

Trochę dalej w Le Hourdel w porcie widziałam malutkie prawie przezroczyste krewetki. Są chyba jeszcze mniejsze niż te belgijskie, o których pisałam wcześniej i teraz rozumiem, dlaczego Magdalena pisała, że we Francji je się je nawet bez obierania. W Pikardii nazywa się je sauterelles. Z plaży w Le Hourdel można również dostrzec przez lornetkę foki.


W Le Hourdel na wydmach widzieliśmy również morską kapustę (chou marin). Wygląda nie tylko efektownie, jest podobno również bardzo smaczna, ale nie wolno jej nam było skubnąć na spróbowanie, gdyż jest chroniona. Podobno można ją bez problemu uprawiać w ogrodzie – będę musiała rozejrzeć się za nasionkami.

W Cayeux sur Mer widzieliśmy wyjątkowo malowniczą kamienną plażę, którą zdobi dwukilometrowy szpaler drewnianych domków. Letnicy chowają w nich sprzęt nie tylko do plażowania, ale rownież wędki oraz grabki do szukania w piachu muszli. W czasie odpływu, podobnie jak w całej zatoce, morze odkrywa pas piaszczystej plaży i nie trzeba leżeć na twardych kamieniach. Tego dnia było wietrznie więc puszczaliśmy latawce i podziwialiśmy przepiękne  klifowe wybrzeże w Onival.




12 komentarzy:

  1. Hej! Bardzo, bardzo fajny post i kilka ciekawych nowosci, nie tylko kulinarnych. No i ciekawy fotoreportaz. Nigdy nie jadlam np morskiego szpinaku :) O kapuscie morskiej nie mialam pojecia. Tak trzymac! Serdecznie pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  2. Tam jest cudownie, juz kombinuję jak tam znowu się wyrwac ;)
    Z Paryza pewnie tylko ze dwie godziny samochodem ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. no, pi razy oko mniej wiecej tyle. na razie nie damy rady zrobic tam wypadu, ale milo choc popatrzec na Twoj fotoreportaz - strasznie to musialo byc duzo pracy (tyle zdjec!).

    OdpowiedzUsuń
  4. ja sie pisze na taka eskapade! tym bardziej ze powrot z nad "naszego" morza w zeszla niedziele byl slimaczy...

    OdpowiedzUsuń
  5. Rewelacyjny post. Przeniosłam się w yobraźni nad pikardyjskie wybrzeże. Do tej pory Pikardia nie kojarzyła mi się z interesującym regionem (droga z Normandii do Belgii). Tylko pola uprawne i fabryki Bonduelle,ale też prawdą jest, ze poza Amiens niczego nie oglądaliśmy. A wybrzeżem nie jechaliśmy. Natomiast te klimaty i zdjęcia, które pokazujesz są fantastyczne. I te ciekawostki kulinarne. Dla mnie REWELACJA.

    OdpowiedzUsuń
  6. tez Cie kocham

    OdpowiedzUsuń
  7. Może nie uszka świni, a prosiaczka? Bardzo ciekawy post. Po wycieczce do Brugii coraz cieplej myślę o tych regionach Europy...

    OdpowiedzUsuń
  8. Ja tam chę! Juuuuuuż!
    Jak tylko znajdę kilka dni wolnego, to juz wiem, gdzie się wybierzemy :)

    Bardzo interesujący wpis!
    Ryby na grillu wołają do mnie z ekranu "zjedź mnie, zjedź" :), a opisanych roślinek nie tylko nigdy nie jadłam, ale nawet nie widziałam :(

    Serdecznie pozdrawiam

    PS Czy można się spodziewać przepisu na ubijaną babkę?

    OdpowiedzUsuń
  9. Czy ten szpinak morski pochodzi z jakichs hodowli czy tez rosnie na dziko ?

    OdpowiedzUsuń
  10. Piekny fotoreportaz. :) Planowalismy tegoroczny urlop we Francji, ale chyba musimy przelozyc. Z wielkim zalem.

    Szpinaku bardzo chetnie bym sprobowala. :)

    OdpowiedzUsuń
  11. Magdaleno, no chyba sama wiesz ile pracy ;)
    Malgo, to niecale trzy godziny pod warunkiem, ze pojedziecie przez Lille, potem Arras, a potem juz sa tylko petites routes, pola rzepaku, kalafiorow, szparagow...
    Tu mam dla ciebie fajny adres: www.auvelocipede.fr
    Lo, ile jeszcze musimy odkryc w tej Francji, to mi sie w glowie nie miesci ;)
    Ptasiu, masz racje, uszka prosiaczka, takie dlugie wlasnie ;)
    Anoushko, przepis na babke przywiozlam, i na pewno kiedys upieczemy. Przepis tutaj http://tiny.cc/rjpzm
    Karolina, dziekuje za odwiedziny ;)
    Ach, no i nie mam pojecia ale mysle, ze te roslinki sa dziko rosnace jednak, widzielismy je zreszta wloczac sie po plazach i wydmach.
    Pozdrawiam weekendowo, bo dla mnie weekend juz sie zaczal ;)

    OdpowiedzUsuń
  12. A ja znalazlam i salicorne i to drugie w delezie ;)

    OdpowiedzUsuń