Mam nadzieję, że moje koleżanki, które marudzą, że na blogu nie ma prostych przepisów, dziziaj będą usatysfakcjonowane, tym bardziej, że zbliżają się święta, a jest to danie, które jest stosunkowo proste, a może być elegancką przystawką na jednej ze świątecznych kolacji. Przepis na bliny pochodzi od mojej koleżanki Olgi, która kilka tygodni temu poprowadziła dla nas wieczór kuchni rosyjskiej. Zrobiłyśmy soljankę, sałatkę winegred i bliny właśnie. Dla mnie były to dotychczas potrawy mało znane, ale wszystkie na stałe zagościły u nas w domu.
Bliny z wędzonym łososiem i śmietaną
Z podanych proporcji powinno wyjść co najmniej 50 sztuk – nadwyżkę można zamrozić, będzie jak znalazł, gdyby wpadli jacyś nieoczekiwani goście.
ciasto na bliny
250 g mąki gryczanej
6 łyżek mąki pszennej
20 g świeżych drożdży
3 żółtka + 2 białka
2 szklanki mleka
2 łyżki stopionego masła
porządna szczypta soli
Do miseczki wlać trochę ciepłego mleka i rozpuścić w nim drożdże. Dodać przesianej mąki pszennej, dokładnie rozetrzeć i odstawić pod przykryciem w ciepłe miejsce na 30 minut. Późnej dodać resztę mleka, szczyptę soli, żółtka, masło oraz mąkę gryczaną. Bardzo starannie wymieszać. Ponownie przykryć miskę lnianą ściereczką i pozostawić w ciepłym miejscu na 1-1,5 godziny.
Ubić białka, dodać do ciasta i delikatnie wymieszać. Smażyć bliny, wylewając po łyżce ciasta na dobrze rozgrzaną natłuszczoną patelnię z obu stron na złocistobrązowy kolor.
Gotowe bliny przekładać do miseczki i trzymać przykryte folią aluminiową w lekko nagrzanym piekarniku, żeby nie wystygły.
Bliny podaję w następujący sposób z lekko zakwaszonym sosem ze śmietany i wędzonym łososiem:
200 g wędzonego łososia
200 ml słodkiej śmietany
sól i i pieprz
trochę świeżego koperku
1 malutki słoiczek ciemnej ikry
Podgrzać lekko śmietanę, dodać kilka kropel świeżo wyciśniętego soku z cytryny, sól i pieprz. Sos powinien być kwaskowaty. Ciepłe bliny przekładać plasterkami wędzonego łososia i ułożyć na talerzu. Podawać z ciepłym sosem, udekorowane ikrą i listkami koperku.
czwartek, 29 listopada 2012
sobota, 24 listopada 2012
Korzenne kaki z patelni
Jak to w weekend, należy sobie trochę podogadzać, dlatego dzisiaj coś szybkiego i cudownie rozgrzewającego na ten pochmurny dzień: plasterki kaki z patelni na ciepło w korzennym sosie. I okazja, żeby się podłączyć pod akcję Ptasi z Coś niecoś. Przepis pochodzi z tutejszej Elle.
Korzenne kaki z patelni
Kaki doré aux épices
na 4 osoby
3 owoce kaki
trochę masła
4 łyżki miodu lub syropu z agawy
pół cytryny
szczypta czarnego pieprzu
szczypta cynamonu
szczypta ostrej papryki
Umyć owoce i dokładnie osuszyć. Pokroić na grube plastry, usuwając ogonek. Rozgrzać masło na patelni i ułożyć pokrojone owoce.
Smażyć z każdej strony po 2 minuty, aż owoce będą miękkie, tak żeby można było je nakłuć widelcem bez oporu. Zdjąć z patelni i ułożyć na talerzach.
Przygotować sos. Wlać miód lub syrop z agawy na patelnię i zaraz dodać wyciśnięty sok z cytryny. Porządnie wymieszać, dodać porządną szczyptę cynamonu, pieprzu i papryki. Sos powinien być korzenny i wyraźnie kwaskowaty. Lekko zredukować sos do syropistej konsystencji i polać nim owoce na talerzach.
Można podać z francuskimi tostami na śniadanie, do naleśników, albo z lodami na deser.
Etykiety:
Akcje/konkursy,
Egzotycznie i ostro,
Na deser
piątek, 23 listopada 2012
Wątróbka po marokańsku
Straszyłam, że będzie znowu trochę marokańskiej kuchni na blogu? Otóż byłam na spotkaniu, na którym zrobiłyśmy piękną, ogromną i z prawdziwego zdarzenia pastillę. A właściwie to Nawal robiła, a my miałyśmy podpatrywać i się uczyć. No i trochę pomagać również.
Nawal, rodowita Marokanka, która podobnie jak my osiadła na stałe w Belgii. Skończyła architekturę, ale twierdzi, że lepiej czuje się w domu, a szczególnie w kuchni niż na placu budowy. Przez przeszło osiem lat prowadziła blog poświęcony kuchni marokańskiej, a od dwóch lat zajmuje się kuchnią bardziej profesjonalnie: gotuje na zamówienie i prowadzi zajęcia kulinarne. Szybko znalazłyśmy masę wspólnych tematów. Nawal jest niesamowicie gościnną i komunikatywną osobą i trzeba przyznać, że to co robi, robi świetnie. Spotkanie z nią było tak inspirujące, że orientalne akcenty zagościły w tym tygodniu w naszym jadłospisie. Przedwczoraj zrobiłam mielone z jagnięciny z jej genialnym ostro-słodkim sosem, a dzisiaj mieliśmy wątróbkę. Więc zanim pokażę krok po kroku, jak taką prawdziwą pastillę zrobić, dla miłośników podrobów, wątróbka w orientalnym wydaniu.
Wątróbka po marokańsku
Foie frit à la marocaine
dla czterech osób
4 plastry wątróbki
4 duże cebule
garść rodzynek
4 ząbki czosnku
łyżka miodu lub syropu z agawy
oliwa
marynata:
pół łyżeczki mielonego kminu rzymskiego
pół łyżeczki rozgniecionych ziaren kolendry
pół łyżeczki papryki
łyżka drobno posiekanej natki pietruszki
łyżka drobno posiekanej świeżej kolendry
sól i pieprz
2 łyżki winnego octu
2 łyżki oliwy
W pierwszej kolejności trzeba przygotować marynatę. Najlepiej wszystkie jej składniki umieścić w moździerzu i rozetrzeć razem. Powstanie takie jakby rzadkie pesto, którym potem smarujemy plastry wątróbki (nie powinny być grubsze niż 1 cm). Wątróbkę odstawiamy w marynacie na bok na co najmniej godzinę.
Cebulę musimy obrać i pokroić w plasterki. Rozgrzać trochę oliwy na patelni i poddusić cebulę razem z czosnkiem pod przykryciem, mieszając od czasu do czasu. Można delikatnie posolić. Cebula powinna się dusić, nie powinna w żadnym wypadku się przypalić lub przyrumienić. Kiedy cebula będzie już miękka, dodajemy rodzynki i na końcu miód.
Na samym końcu smażymy wątróbkę. Usmażoną układamy na cebuli. Przed podaniem możemy posypać drobno posiekaną natką. Smacznego.
A na koniec jeszcze trochę jesieni w Brukseli. Pięknie jest, prawda ?
Nawal, rodowita Marokanka, która podobnie jak my osiadła na stałe w Belgii. Skończyła architekturę, ale twierdzi, że lepiej czuje się w domu, a szczególnie w kuchni niż na placu budowy. Przez przeszło osiem lat prowadziła blog poświęcony kuchni marokańskiej, a od dwóch lat zajmuje się kuchnią bardziej profesjonalnie: gotuje na zamówienie i prowadzi zajęcia kulinarne. Szybko znalazłyśmy masę wspólnych tematów. Nawal jest niesamowicie gościnną i komunikatywną osobą i trzeba przyznać, że to co robi, robi świetnie. Spotkanie z nią było tak inspirujące, że orientalne akcenty zagościły w tym tygodniu w naszym jadłospisie. Przedwczoraj zrobiłam mielone z jagnięciny z jej genialnym ostro-słodkim sosem, a dzisiaj mieliśmy wątróbkę. Więc zanim pokażę krok po kroku, jak taką prawdziwą pastillę zrobić, dla miłośników podrobów, wątróbka w orientalnym wydaniu.
Wątróbka po marokańsku
Foie frit à la marocaine
dla czterech osób
4 plastry wątróbki
4 duże cebule
garść rodzynek
4 ząbki czosnku
łyżka miodu lub syropu z agawy
oliwa
marynata:
pół łyżeczki mielonego kminu rzymskiego
pół łyżeczki rozgniecionych ziaren kolendry
pół łyżeczki papryki
łyżka drobno posiekanej natki pietruszki
łyżka drobno posiekanej świeżej kolendry
sól i pieprz
2 łyżki winnego octu
2 łyżki oliwy
W pierwszej kolejności trzeba przygotować marynatę. Najlepiej wszystkie jej składniki umieścić w moździerzu i rozetrzeć razem. Powstanie takie jakby rzadkie pesto, którym potem smarujemy plastry wątróbki (nie powinny być grubsze niż 1 cm). Wątróbkę odstawiamy w marynacie na bok na co najmniej godzinę.
Cebulę musimy obrać i pokroić w plasterki. Rozgrzać trochę oliwy na patelni i poddusić cebulę razem z czosnkiem pod przykryciem, mieszając od czasu do czasu. Można delikatnie posolić. Cebula powinna się dusić, nie powinna w żadnym wypadku się przypalić lub przyrumienić. Kiedy cebula będzie już miękka, dodajemy rodzynki i na końcu miód.
Na samym końcu smażymy wątróbkę. Usmażoną układamy na cebuli. Przed podaniem możemy posypać drobno posiekaną natką. Smacznego.
A na koniec jeszcze trochę jesieni w Brukseli. Pięknie jest, prawda ?
A ci, którzy nie mogą się doczekać pastilli, mogą zajrzeć na blog Marty. Za dwa tygodnie spotykamy się ponownie z Nawal. Tym razem będziemy robić kuskus T'faya.
Etykiety:
Egzotycznie i ostro,
Kuchnia arabska,
Podroby
poniedziałek, 19 listopada 2012
Wytrawna babka z cykorią i orzechami
Ta babka to propozycja dla tych, którzy z cykorią jeszcze nie do końca się polubili. Choć nie karmelizujemy jej i nie mordujemy jej wybitnie goryczkowego smaku, to w obecności orzechów i gruyera cykoria zdecydowanie łagodnieje. Po upieczeniu babka w środku pozostaje przyjemnie wilgotna, trochę jak wypełnienie do quiche, podczas gdy na zewnątrz powstaje złocista skorupka. Można ją zjeść na ciepło na kolację - wtedy piekę ją w mini foremkach tak, żeby każdy miał swoją porcję - z dobrze doprawioną sałatą, albo na zimno pokrojoną w kostkę jak zakąskę do aperitivu. W naszym domu resztki trafiają do kanapki. Słowem nic się nie marnuje.
Babka z cykorią i orzechami
Cake aux chicons et noisettes
4 duże cykorie lub 5-6 mniejszych
130 g mąki
torebka drożdży w proszku (8 g)
130 g miękkiego masła
4 jajka
80 g świeżo startego sera, najlepiej gruyera
2 łyżeczki musztardy
40 g posiekanych laskowych orzechów
sól i pieprz
Cykorie podzielić na ćwiartki, a potem grubo posiekać. Rozgrzać trochę oleju lub masła w rondelku i wrzucić posiekane cykorie. Delikatnie posolić, przyprawić pieprzem i mieszając od czasu do czasu poddusić na umiarkowanym ogniu. Zdjąć z ognia, kiedy cykoria będzie miękka.
Mąkę wymieszać z drożdżami, dodać porządną szczyptę soli. Wbić jajka, dodać miękkie masło i musztardę i dokładnie wyrobić do gładkiej konsystencji. Na końcu dodać posiekane orzechy, przestudzoną cykorię i tarty ser. Wymieszać i od razu wyłożyć do keksówki. Wstawić do piekarnika rozgrzanego na 180 stopni na 40-45 minut. Podawać pokrojone w kostkę do apéritifu lub na kolację z zieloną, ostro przyprawioną sałatą.
Babka z cykorią i orzechami
Cake aux chicons et noisettes
4 duże cykorie lub 5-6 mniejszych
130 g mąki
torebka drożdży w proszku (8 g)
130 g miękkiego masła
4 jajka
80 g świeżo startego sera, najlepiej gruyera
2 łyżeczki musztardy
40 g posiekanych laskowych orzechów
sól i pieprz
Cykorie podzielić na ćwiartki, a potem grubo posiekać. Rozgrzać trochę oleju lub masła w rondelku i wrzucić posiekane cykorie. Delikatnie posolić, przyprawić pieprzem i mieszając od czasu do czasu poddusić na umiarkowanym ogniu. Zdjąć z ognia, kiedy cykoria będzie miękka.
Mąkę wymieszać z drożdżami, dodać porządną szczyptę soli. Wbić jajka, dodać miękkie masło i musztardę i dokładnie wyrobić do gładkiej konsystencji. Na końcu dodać posiekane orzechy, przestudzoną cykorię i tarty ser. Wymieszać i od razu wyłożyć do keksówki. Wstawić do piekarnika rozgrzanego na 180 stopni na 40-45 minut. Podawać pokrojone w kostkę do apéritifu lub na kolację z zieloną, ostro przyprawioną sałatą.
Etykiety:
Belgijskie przysmaki,
Cykoria na 101 sposobów,
Tarty
wtorek, 13 listopada 2012
Cykoria pieczona z jabłkami, daktylami i orzechami
Jesiennych występów cykorii w mojej kuchni ciąg dalszy: dzisiaj proponuję wam sałatkę z pieczoną cykorią, jabłkami, daktylami i orzechami. To wszystko razem powinno posiedzieć 20 minut w piekarniku, a na końcu dodać możemy dla kontrastu trochę zielonej sałaty, szczypiorku albo po prostu surowej cykorii. Bardzo smaczne i rozgrzewające, mimo iż to
tylko sałatka.
Sałatka z cykorii pieczonej z jabłkami, daktylami i orzechami
Piekarnik rozgrzewamy na 220°C. Jabłka kroimy na ćwiartki lub ósemki bez obierania. Cykorie kroimy na ćwiartki, a jeśli to duże kolby, to nawet na ósemki. Jabłka i cykorie układamy w naczyniu żaroodpornym. Miód mieszamy z musztardą i tymiankiem. Jabłka i cykorie delikatnie solimy, przyprawiamy pieprzem i smarujemy miodem z musztardą. Posypujemy pokrojonymi daktylami. Wsuwamy do piekarnika na 20-25 minut.
W międzyczasie przygotowujemy sos i siekamy z grubsza orzeczy laskowe i szczypior. Myjemy sałatę lub kroimy cykorię. (Upieczona i surowa cykoria razem to bardzo ciekawy kontrast pod wzgledem tekstury i smaku.)
Na talerzach ukladamy trochę sałaty, na niej upieczone, lekko przestudzone cykorie i jabłka. Posypujemy orzechami i posiekanym szczypiorem. Polewamy sosem.
Sałatka z cykorii pieczonej z jabłkami, daktylami i orzechami
2 jabłka
3 cykorie
50 g suszonych daktyli
50 g orzechów laskowych
2-3 łyżki miodu lub syropu z agawy
2 łyżki ostrej musztardy
1 łyżeczka suszonego tymianku
trochę zielonej sałaty, rukoli lub jedna dodatkowa cykoria
na sos:
2 łyżki octu winnego
1 łyżeczka musztardy
2 łyżki oleju z orzechów + 2 łyżki neutralnego oleju lub oliwy
sól i pieprz
Piekarnik rozgrzewamy na 220°C. Jabłka kroimy na ćwiartki lub ósemki bez obierania. Cykorie kroimy na ćwiartki, a jeśli to duże kolby, to nawet na ósemki. Jabłka i cykorie układamy w naczyniu żaroodpornym. Miód mieszamy z musztardą i tymiankiem. Jabłka i cykorie delikatnie solimy, przyprawiamy pieprzem i smarujemy miodem z musztardą. Posypujemy pokrojonymi daktylami. Wsuwamy do piekarnika na 20-25 minut.
W międzyczasie przygotowujemy sos i siekamy z grubsza orzeczy laskowe i szczypior. Myjemy sałatę lub kroimy cykorię. (Upieczona i surowa cykoria razem to bardzo ciekawy kontrast pod wzgledem tekstury i smaku.)
Na talerzach ukladamy trochę sałaty, na niej upieczone, lekko przestudzone cykorie i jabłka. Posypujemy orzechami i posiekanym szczypiorem. Polewamy sosem.
Etykiety:
Cykoria na 101 sposobów,
Jabłka,
Sałatki
czwartek, 8 listopada 2012
Placki z ośmiorniczkami z Sète czyli trochę słońca w listopadzie
Jedni przyjeżdżają tutaj po opaleniznę albo powędkować, inni po lokalne wina, jeszcze inni oglądać katarskie twierdze. Ja przyjeżdżam po te placuszki.
Tielle - nie mam pojęcia, jak je nazwać. Nadziewane placuszki...? Octopus pie…?
Wypieka się je z tutejszego, cienko laminowanego ciasta chlebowego. Wypełnia aromatycznym, ostro przyprawionym sosem z ośmiorniczek.
W trakcie pieczenia ciasto chłonie sos i i przybiera jego kolor, od złotego do intensywnie pomarańczowego. Zapach wyraźnie wskazuje, że mamy do czynienia ze świeżymi owocami morza.
Przepis przywieźli ze sobą włoscy emigranci z Lacjum, którzy ściągali kiedyś do pracy w porcie w Sète, ale na pomysł sprzedawania tielle na ulicy wpadła dopiero Adrienne Virduci w 1937 roku. Jej dzieci i wnuki odziedziczyły oryginalny przepis i w latach 70-tych otworzyły rodzinne atelier, w którym nadal można kupić pieczone na miejscu tielle.
Tielle - nie mam pojęcia, jak je nazwać. Nadziewane placuszki...? Octopus pie…?
Wypieka się je z tutejszego, cienko laminowanego ciasta chlebowego. Wypełnia aromatycznym, ostro przyprawionym sosem z ośmiorniczek.
W trakcie pieczenia ciasto chłonie sos i i przybiera jego kolor, od złotego do intensywnie pomarańczowego. Zapach wyraźnie wskazuje, że mamy do czynienia ze świeżymi owocami morza.
Przepis przywieźli ze sobą włoscy emigranci z Lacjum, którzy ściągali kiedyś do pracy w porcie w Sète, ale na pomysł sprzedawania tielle na ulicy wpadła dopiero Adrienne Virduci w 1937 roku. Jej dzieci i wnuki odziedziczyły oryginalny przepis i w latach 70-tych otworzyły rodzinne atelier, w którym nadal można kupić pieczone na miejscu tielle.
Nawet w niedzielę rano ustawia się tam kolejka, bo nie ma nic lepszego do niedzielnego aperitifu niż kawałeczek tielle – tak przynajmniej uważa się w Sète i okolicy i muszę przyznać, że jestem podobnego zdania. I aż dziw bierze, że tielle nie "wyeksportowała" się poza granice regionu jak na przykład słynna pissaladière.
Tielle znajdziemy w wielu piekarniach w mieście, a nawet supermarketach, ale w Sète każdy wam powie, że najsmaczniejsze tielles dostać można przy rue Révolution n. 35, gdzie, jak widzicie, nie omieszkałam zajrzeć, a kilka tielles udało mi się nawet upchnąć do walizki i zabrać do domu.
Etykiety:
Ciekawostki kulinarne,
Kuchnia francuska,
Owoce morza,
Podróże,
Tarty
Subskrybuj:
Posty (Atom)