poniedziałek, 28 lutego 2011

Powrót z zimowiska i tartiflette

W szkole mojego syna istnieje tradycja rodzinnych zimowisk. W czasie zimowych ferii szkoła organizuje wyjazd na narty i jechać mogą wszyscy, nie tylko uczniowie, ale i rodzice, młodsze rodzeństwo, byli absolwenci, a czasami zdarzają się nawet jacyś bardziej wysportowani dziadkowie. Uczestnicy zimowiska zostają wymieszani i podzieleni na grupy w zależności od nabytych wcześniej umiejętności i doświadczenia. Bardzo fajny zwyczaj, mniej martwię się o mojego kaskadera, kiedy wiem, że jeździ otoczony starszymi i „rozsądniejszymi” narciarzami, a wieczory spędza w świetlicy przy grach planszowych, bo obecni na zimowisku rodzice dbają o to, żeby nikt nie siedział zamknięty w pokoju ze swoim game-boyem czy iPodem. (Oczywiście ja na zimowisko jechać nie mogę – byłby to obciach – sami rozumiecie ;)) W przedostatni dzień cała grupa wyrusza na zakupy do lokalnej spółdzielni rolniczej. I wiem, że dostanę na pamiątkę z zimowiska zamiast niepotrzebnych durnostojek kawałek jakiegoś smacznega sera, który wpałaszujemy potem na kolację. Na przykład reblochona...


Tradycyjna tartiflette dla 5/6 osób:
(Przepis z Larousse gastronomique)
1 kg ziemniaków
6 cebulek szalotek
1 reblochon
200 g pokrojonego chudego boczku
szklanka białego wytrawnego wina
dużo świeżo mielonego pieprzu
trochę masła


Zaczynamy od ziemniaków. Muszę wam powiedzieć, że istnieją dwie szkoły: są tacy, którzy najpierw ziemniaki obierają, kroją na grubsze kawałki i gotują, i tacy, którzy gotują ziemniaki w mundurkach i potem po przestudzeniu obierają i kroją. Od lat jesteśmy zwolennikami tej drugiej opcji. Tradycjonaliści spierają się jeszcze o gatunek ziemniaków. Uważają, że powinny to być rattes. Z doświadczenia wiem, że najodpowiedniejsze są te bardziej twarde, nie rozpadające się w trakcie gotowania odmiany, a obgotowanie ich wcześniej w mundurkach również pomaga zachować im potem formę w trakcie pieczenia, bo z tartiflette łatwo zrobić fondue, a nie o to przecież chodzi.
W trakcie gotowania ziemniaków, obieramy cebulki i kroimy w piórka. Wrzucamy je na patelnię, na której wcześniej rozgrzaliśmy trochę masła. Podsmażamy, mieszając co jakiś czas, żeby cebulek nie przypalić. Gdy się już ładnie zeszklą, dodajemy boczek, podsmażamy i zalewamy winem. Mieszamy, pozwalamy winku trochę odparować. W tym momencie powinniśmy też już mieć przygotowane ziemniaki - ugotowane, obrane i pokrojone. Patelnię zdejmujemy z ognia, przyprawiamy świeżo mielonym pieprzem prosto z młynka i wszystko razem mieszamy z ziemniakami, ale bardzo delikatnie, tak żeby ziemniaki zostały w plasterkach. Przekładamy wszystko do żaroodpornego, wysmarowanego masłem naczynia. I teraz kolej na ser. Tutaj też zaobserwowałam kilka różnych technik. Dysk reblochona można po prostu przekroić wzdłuż na pół i obie połówki ułożyć na ziemniakach skórką do góry i w taki sposób zapiec. Niestety istnieje ryzyko, że reblochon nie pokryje dokładnie całości zapiekanki. Należy wtedy, kiedy zauważymy, że ser się ładnie rozpuścił, ale jeszcze nie przyrumienił, wyjąć zapiekankę z piekarnika i porządnie potrząsnąć naczyniem, aby topniejący ser rozprowadzić równomiernie na ziemniakach, a potem włożyć z powrotem i doprowadzić do smakowitego, efektownego przyrumienienia. Druga metoda to ułożenie plastrów reblochona na powierzchni zapiekanki i tak najczęściej właśnie robię. Reblochona oczywiście nigdy nie obkrawamy ze skórki. A można jeszcze inaczej mieszając kawałki reblochona z ziemniakami jeszcze zanim wsuniemy naczynie do piekarnika. Ta metoda mniej mi odpowiada.

Zapiekamy przez jakieś 20-25 minut w porządnie rozgrzanym piekarniku (200-220°C), aż całość odpowiednio się przyrumieni.


 

Byłoby to w sumie super proste danie, gdyby nie problem ze znalezieniem oryginalnego sera, bo o wyjątkowym smaku tej zapiekanki decyduje wlaśnie reblochon. Gdybyście mieli problemy ze zdobyciem go, radziłabym poszukać sera typu "tartiflette" (to taka tańsza podróbka reblochona), a od biedy ser na raclette też się może nadac. Ale wierzcie mi, reblochon wart jest zachodu. Do tego kieliszek schłodzonego wytrawnego białego wina i porządnie powinegretowana sałata. I mój narciarz przy stole, w całości, bez połamanych kończyn. Jak dla mnie, pełnia szczęścia ;))

 

16 komentarzy:

  1. Uwielbiam tartiflette, szczególnie zimą po całodziennym szaleństwie na śniegu :) A z Reblochon tym bardziej..... Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  2. Zimowisko bez nauczycieli, za to z rodzicami? - Fajna sprawa. Dla nauczycieli zwłaszcza ;)

    No i teraz będę chodzić i szukać tego reblochona w Warszawie...

    OdpowiedzUsuń
  3. To jak pojadę BLX (do NL też???)to reblechona wypatrywać będę, bo tu to nawet chedara nie ma co dopiero tego...
    Cebulka, ser, boczek, ziemniaczki...Ech...

    OdpowiedzUsuń
  4. PRzypomina mi to nieco francuską zapiekankę ziemniaczaną (zapoomniałam jak się nazywa teraz, ale wstyd:)). Ja wolę gotować w mundurkach, bo nie ma tyle zabawy z obieraniem to raz a moim zdaniem ziemniaki np. do gnocchi są bardziej "suche" i lepiej smakują.

    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  5. Swietna tradycja z tymi zimowiskami! Pomysl mi sie bardzo podoba, choc ja tez niestety pojechac bym nie mogla ;) Za to na ser 'pamiatkowy' jak i na sama tartiflette pisze sie bardzo chetnie ;)

    Pozdrawiam serdecznie! I milego tygodnia zycze :)

    OdpowiedzUsuń
  6. uwielbiam takie kaloryczne potrawy :) tartiflette robiłam tylko raz i to niestety nie z reblochonem.

    a tradycja szkolna super!

    OdpowiedzUsuń
  7. Tartiflette...to idealne danie na zimowe wieczory! Uwielbiam rozpływajacy sie w ustach i kremowy reblochon...a do tego lampka białego wina...raj :)

    OdpowiedzUsuń
  8. Miss Coco mam Twoj przepis na tartiflette od lat, robie co roku ;-)

    OdpowiedzUsuń
  9. Pyszne sa takie rozgrzewające kolacje w ziemie.

    OdpowiedzUsuń
  10. Gdy byłam na wymianie studenckiej w Holandii koleżanka Belgijka zrobiła dla nas właśnie to danie. Dzięki Tobie już wiem jak się nazywa. A jest przepyszne, aż się rozpływam na samą myśl ;)
    http://wlodarczyki.net/mopswkuchni/w

    OdpowiedzUsuń
  11. Oj widzę, że jest tu całkiem sporo amatorów tartiflette i sera w ogóle. Więc zanim przyjdzie ta prawdziwa wiosna, obiecuję jeszcze inną francuską zapiekankę z serem.

    OdpowiedzUsuń
  12. Tez uwielbiam, a w tym roku jeszcze nie robilam.
    A reblochon to jeden z moich ulubionych serow.
    Juz sie ciesze na przyszly tydzien w Sabaudii i serowe uczty:)
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  13. Świetny zwyczaj z tym zimowym wyjazdem i wspólnymi zakupami. Takie rzeczy powinniśmy przenosić i na polski grunt. W zeszłym roku udało nam się zakosztować tego smakołyku. Reblochon był i tartiflette też. Cudowne zimowe danie.

    OdpowiedzUsuń
  14. przyznam sie bez bicia, ze moze nie znam sie na ziemniakach i szczegolnie nie przepadam, rzadko zreszta jadam. Mimo to przepis rewelacja, godny uwagi! zostane jesli juz jednak wierna batatom ;)

    OdpowiedzUsuń
  15. Fantastyczne danie - znikneloby u nas w mgnieniu oka! My kiedys pochlanialismy wielkie ilosci reblochona az pewnego roku kompletnie zniknal w calym miescie ten co zawsze i wszedzie pojawil sie nowy - tez niby reblochone ale po prostu niesmaczny. Coz, nic juz nie jest takie samo....:)

    OdpowiedzUsuń